Strona:PL X de Montépin Panna do towarzystwa.djvu/194

Ta strona została przepisana.

— Niepodobna... Jutro bardzo rano pojadę do Bry-sur-Marne, i nie powrócę jak za kilka dni, kiedy wszystko już będzie skończone... Trzeba nam koniecznie porozumieć się teraz, ale to nie będzie długo trwało.
— Jestem gotów wysłuchać instrukcyi pana barona.
— Podczas mojej nieobecności, krokiem z tąd nie wyjdziesz, — rzekł Filip zrywając się z łóżka, wkładając spodnio i kurtkę. — Oczekiwać będziesz depeszy oznajmującej śmierć Genowefy.
— Dobrze.
— Jak tylko odbierzesz depeszę, udasz się do Nanteuil le Houdoin.
— Do mojego ojca! rzekł Julian z gestem zadziwienia.
— Tak.
— I pocóż tam mam jechać?
— Po to aby mu powiedzieć, że dziecko przez niego wychowane żyć przestało.
— Potem?
— Potem przywieziesz go z sobą, jeżeli zaś nie będzie w stanie udać się w drogę, każesz mu napisać deklaracyą, zalegalizowaną według wszelkich form przez mera gminy, stwierdzającą, że Genowefa nie była jego córką, lecz powierzoną została jego żonie przez eks-lekarkę Honorynę Lefebvre, mieszkającą obecnie w Ameryce. Z tą deklaracyą w ręku wyrobisz sobie upoważnienie przewiezienia zwłok do Nanteuil-le-Houdoin, gdzie zostaną pochowane. Uważam rozsądnem oddalić je od Bry-sur-Marne...
— Czy pan baron posiada wszystkie papiery stwierdzające prawdziwe pochodzenie Genowefy?
— Mam je tam, w tej szufladzie, rzekł Filip, wskazując na stoliczek umieszczony około kom inka — i użyję ich w stosownej chwili.
— Czy to wszystko?
— Tak, wszystko. — Zostało ci co pieniędzy?
— Muszę wyznać panu baronowi, że mam tylko płótno w kieszeni.
— Jutro rano dam ci pięćset franków... Obudź mnie wcześnie... Jak widzisz zbliżamy się do celu... należy się zdobyć jeszcze na trochę tylko cierpliwości... więc do jutra...
— Do jutra panie baronie.
Julian poszedł spocząć, a Filip na nowo położył się do łóżka.
— W tydzień po śmierci Genowefy rozpocznę działać, mówił sobie. Testament wraz z dowodem do niego dołączonym włożę napowrót w kopertę. — Urządzę się tak, aby wywołać nową rewizyą w pałacu na ulicy Garaneière... Asystować jej będę w podwójnym charakterze, adwokata Raula i jego krewnego. Byłbym bardzo chyba niezgrabnym, gdybym nie znalazł sposobu wsunięcia koperty pomiędzy ścianę a ramy lustra, lub za jakiś obraz, a nareszcie w jakimkolwiekbądź prawdopodobnem miejscu. — To uczyniwszy, zręcznie urządzę, że przedmiot ukryty zostanie znaleziony. Będzie się to zawdzięczać szczęśliwemu przypadkowi. Znalezienie testamentu spowoduje wyjaśnienie owych tajemniczych okoliczności, i nic już nie stanie na przeszkodzie do ułożenia regularnego aktu zejścia Genowefy de Vadans...
„Jutro rano pojadę do Bry, i przyśpieszę rozwiązanie“...
Poczem Filip zasnął snem spokojnym.
Nazajutrz rano, (mniej więcej w tym samym czasie, kiedy Raul udawał się do Morfontaine, aby zobaczyć doktora Gilberta), — pana de Garennes obudził Julian Vendame.
Obiecane pieniądze adwokat wypłacił swemu lokajowi.
W krótce pojechał do Nogent-sur-Marne.
Około dziewiątej rano pukał do kraty willi swojej matki.
Pani de Garennes, przechadzająca się już po ogrodzie, widząc wchodzącego Filipa, śpiesznie podeszła na jego spotkanie.
— Oczekiwałam cię z niecierpliwością.
— Z niecierpliwością? powtórzył. — Dla czego? Czyżby zaszło coś nowego?
— Otrzymałeś mój list?
— Nie.
— Kazałam go jednak oddać wczoraj wieczór, na pociąg kolei.
— Przyszedł zapewne na ulicę Assas, już po mojem wyjściu.
— A więc nie wiesz o niczem?
— O czemże mam wiedzieć?
— O Raulu.
— Nic zupełnie. Wytłómaczże mi prędzej moja matko.
— Nie omyliłam się... To Raul właśnie wdzierał się przez mur do parku, aby widzieć Genowefę...
— I powrócił znowu?
— Tak.
— A Hieronim strzelał do niego?
— Tak, ale Hieronim jest tak niezręczny! ani go zabił, ani nawet ranił.
— W takim razie, jakimże sposobem dowiedziałaś się moja matko, że to był Raul.
— Nazajutrz — wczoraj z rana, twój kuzyn, był tyle bezczelnym, że zjawił się tu i wyznał mi wszystko. Wyobraź sobie, że chciał ażebym była powiernicą miłosnych jego stosunków z Genowefą.
— Oho! rzekł Filip widocznie zaniepokojony, — potem dodał: Któż u dyabła mógł się tego spodziewać.
— A jednak jest to najczystsza prawda.
I pani de Garennes słowo w słowo powtórzyła rozmowę swoją z Raulem.
— Lepiejby może było, pozwolić mu zobaczyć Genowefę, w twojej obecności, moja matko, rzekł młody adwokat, kiedy baronowa zakończyła opowiadanie. Żadne podejrzenie nie mogłoby powstać w jego umyśle, a po katastrofie mielibyśmy w nim jednego więcej świadka, uznającego twoje czułe pielęgnowanie chorej i nieustanne starania o jej zdrowie...
— Nie śmiałam tego uczynić.
— Jaki jest w tej chwili stan Genowefy?
— Dwie silniejsze dozy wystarczą, aby koniec nastąpił...
— A więc, jeżeli Raul dziś przyjdzie, i znowu żądać będzie aby go zaprowadzić do swej uwielbianej, spełnij matko jego życzenie. — Jeżeli zaś nie przyjdzie, poślemy mu depeszę... Jego rozpacz cudownem będzie świadectwem na naszą korzyść... Pozwolenie zaś na tę wizytę nie zaszkodzi w niczem, gdyż jutro wieczór jego bożyszcze cierpieć przestanie.
— Decydujesz się więc skończyć? zapytała p ani de Garennnes.
— Już czas.