Raul i doktór wysiedli.
— Nie oddalaj się ztąd... rozkazał pan de Challins.
Woźnica podrapał się w ucho.
— Muszę panom powiedzieć, rzekł z widocznem zakłopotaniem. Naturalnie ja panom ufam... Macie panowie fizyonomie bardzo uczciwych mieszczan... ale jednakowoż...
— Ale jednakowoż — dokończył Raul — byłoby ci bardzo przyjemnie zobaczyć pieniądze natychmiast.
— Do licha, mój panie, postaw się w mojem miejscu... W zamian zato, weźmiesz pan mój numer, aby być pewnym, że nie urządzę panu żadnej sztuki...
— Oto czterdzieści franków...
— Proszę numer.
Noc była bardzo jasna...
Doktór i pan de Challins, weszli na drogę do Bry-sur-Marne.
Szli prędko, nie mówiąc ani słowa.
Tysiączne myśli opanowywały umysł Gilberta.
Według tego co mu Raul powiedział, nie mógł wątpić ani chwilę, że Genowefa jest córką Joanny de Viefville, a tem samem jego dzieckiem!
I miał wkrótce znaleść się w obecności tego dziecka umierającego, które baronowa de Garennes jego siostra, i Filip jego siostrzeniec, podle truli!!
Tak myślał przynajmniej.
Niewypowiedziana boleść opanowała go, torturowała w straszliwy sposób, lecz przysiągł sobie udawać spokój, gdy w mózgu wrzała burza.
Przybyli na brzeg Marny po przejściu mostu.
— Tam pójdziemy... rzekł Raul półgłosem, wskazując na mur, oddalający się od drogi do holowania.
Jednocześnie wszedł na zoraną ziemię.
Doktór Gilbert szedł za nim.
W krótce przybyli do palisady, opartej o słup, który poprzedniej nocy służył panu de Challins do dostania się na wierzchołek muru.
— Tutaj możemy się dostać do parku — rzekł młody człowiek.
— A więc dalej.
— Ależ zaledwie jest wpół do jedenastej.
— Cóż to szkodzić. Kto wie, może będzie lepiej, że przyjdziemy wcześniej. Wskaż mi drogę.
Raul pomagając sobie palisadą, wskoczył na szczyt słupa, a ztąd na mur, poczem zniknął wewnątrz parku.
Doktór wkrótce z nim się połączył, dając dowody siły i zręczności, nie godzącej się jakby się zdawało z powierzchownością starca.
Kiedy znalazł się w parku, zbliżył usta do ucha Raula i wyszeptał.
— Bądź moim przewodnikiem.
Raul postępując z nadzwyczajną ostrożnością, aby ukryć odgłos kroków, szedł aleją idącą równolegle od muru odgraniczającego park.
Doktór szedł w jego cieniu.
Na pierwszym zakręcie, ujrzeli okna oświecone, w głównym korpusie willi.
Pan de Challins wtedy kierując się na lewo i zdwajając jeszcze ostrożności, znalazł się wkrótce wraz ze swym towarzyszem, po za klombem znajdującym się naprzeciwko pawilonu dodatkowego.
— To tam! — rzekł, wskazując ręką pawilon.
— Milczenie! — szepnął Gilbert, słyszę coś.
Obaj zamilkli i pozostali nieruchomi, na wpół pochyleni po za ukrywającym ich klombem.
Drzwi willi otworzyły się.
Wśród przezroczystej ciemności, ujrzeli sylwetkę jakiegoś człowieka.
— To Filip — wyszepnął wicehrabia z gestem zadziwienia.
Gilbert nic nie rzekł.
Filip, gdyż to on był rzeczywiście, zwolna skierował kroki ku pawilonowi, zamieszkałemu przez Genowefę.
Zbliżywszy się do drzwi, zatrzymał się i czekał.
Serce Gilberta biło tak, że o mało mu nie rozerwało piersi.
Krew uderzała mu do głowy i straszny gniew zaczynał wrzeć w mózgu.
Raul paznokciami darł sobie ciało.
Nagle, oszklony korytarz, łączący pierwsze piętro pawilonu z korpusem domu, zajaśniał światłem.
Ukazała się baronowa de Garennes, trzymająca w ręku świecę, której płomień chwiał się, rzucając dziwne refleksy na ostre rysy jej twarzy.
Zwolna przeszła korytarz, zbliżyła się do drzwi Genowefy, schyliła się i słuchała przez kilka sekund.
Pan de Challins i Gilbert śledzili ją wzrokiem.
Nakoniec oparła rękę na klamce i zniknęła w pokoju.
Filip stał ciągle nieruchomy na dole, przy drzwiach pawilonu.
Raul i Gilbert wstrzymywali oddech.
Odległość najwyżej dziesięciu kroków, przedzielała ich od barona.
Nagle drzwi pawilonu otwarły się po cichu, i ujrzano baronowę.
Pan do Garennes wszedł, pchnął tylko drzwi za sobą, nie zamykając ich zupełnie.
Narzeczony Genowefy i Gilbert szybko zbliżyli się. Przez niedomknięte drzwi, oczy ich mogły objąć pokój, który już znamy.
Ujrzeli baronową, wlewającą w filiżankę mleko z butelki stojącej na stole, potem wyjmującą z kieszeni mały flakonik.
— Co ona chce uczynić? szepnął Raul.
Doktór ścisnął mu ramię, aby nakazać milczenie.
Pani de Garennes odkorkowała flakonik.
Filip wziął go z jej rąk, potem butelkę stojącą koło mleka i zawierającą miksturę przepisaną przez doktora Loubet, wlał dwie łyżeczki z tej flaszki do filiżanki z mlekiem, potem pochylił mały flakonik i zwolna wpuścił trzy krople.
Dreszcz przeszedł po skórze Gilberta.
Raul drżał na całem ciele.
— Wątpisz jeszcze? zapytał go doktór bardzo cichym głosem.
Młodzieniec uczynił ruch jakby się chciał rzucić do środka pawilonu.
Ręka Gilberta zatrzymała go, a jednocześnie głos jego szeptał.
Strona:PL X de Montépin Panna do towarzystwa.djvu/196
Ta strona została przepisana.