Strona:PL X de Montépin Panna do towarzystwa.djvu/197

Ta strona została przepisana.

— Nie przeszkadzaj im!!
Filip oddał flakonik matce, która włożyła go napowrót do kieszeni.
Poczem wyszedł z pawilonu, zamknął drzwi i wszedł do głównego korpusu.
Dwaj podglądający zaledwie mieli dość czasu, aby się ukryć po za opiekuńczym klombem.
Raulowi krople zimnego potu spływały po czole.
— Doktorze — wyjąknął, głosem zaduszonym, ona to wypije — ona to już pije, — pomyśl tylko, ona to już może wypiła!!
— Pozwól im działać, rzekł Gilbert, ja tu jestem.
I znowu czekali.
Trzy minuty upłynęły, długie jak wieki dla ojca i narzeczonego młodej męczennicy.
Nakoniec oszklony korytarz pierwszego piętra oświecił się znowu i baronowa ukazała się, przeszła korytarz i powróciła do siebie.
— Teraz chodźmy!! rzekł doktór.


L.

Gilbert i Raul przeszli aleję starając się, aby kroków ich na piasku nie było można dosłyszeć.
Raul otworzył drzwi od pawilonu i przepuściwszy naprzód doktora, zamknął je na klucz za sobą.
Dwaj ludzie znajdowali się w ciemnościach.
Genowefa posłyszała kroki.
— Kto tam?.. zapytała głosem wzruszonym.
— Ja... Raul, — odpowiedział miody człowiek.
W tej samej chwili zapalił woskową zapałkę, której światłem kierując się, wszedł na schody.
Doktór wziął ze stołu flaszkę, zawierającą resztę mikstury zapisanej przez doktora z Bry-sur-Marne, i poszedł za Raulem.
Wszedłszy na górę Raul popchnął drzwi przymknięte, wszedł pierwszy do pokoju chorej, i szybko zakręcił klucz w zamku u drzwi wychodzących na oszklony korytarz.
Genowefa wpatrzone miała oczy w człowieka o białych włosach towarzyszącego panu de Challins.
Doktór zanim nawet spojrzał na młodą dziewczynę zbliżył się do światła, i zbadał zawartość flaszki, którą przyniósł z dołu, otworzył ją, nalał dwie krople sobie na dłoń i dotknął językiem.
— Nie omyliłem się, wyszeptał, to właśnie dygitalina.
Zakorkował napowrót flaszkę i zbliżył się do łóżka.
Na stoliku przy łóżku znajdowała się filiżanka, z której Genowefa przed chwilą piła.
Na dnie tej filiżanki znajdowało się kilka kropel mleka.
— Czy to reszta twojej mikstury, moje dziecię? zapytał Gilbert, któremu serce strasznie się ściskało.
— Tak panie — odpowiedziała Genowefa, bardzo zadziwiona i zaintrygowana, sposobem znajdowania się tego nieznajomego.
Gilbert umoczył palec w reszcie mleka, i palec potem przyłożył sobie na język.
Zbladł strasznie, lecz zaraz potem twarz jego zapałała od gniewu.
Usta otworzył, chciał coś powiedzieć.
Nagle Genowefa wydała głuchy krzyk, i schwyciła się za piersi obiema rękami.
— Ah! jak ja cierpię... wyjąknęła... rozpalone żelazo tu mam.
Doktór natychmiast odzyskał zimną krew, i wyjmując z kieszeni jedną z dwóch flaszek, które wziął z sobą z laboratoryum w Morfontaine, otworzył ją i rzekł Genowefie:
— Odwagi, moje dziecię... Musisz istotnie okrótnie cierpieć, ale cierpienia te zaraz ustaną. — Wypij jeden łyk tego.
I włożył w usta Genowefy otwór flaszki.
Młode dziewczę wypiło z chciwością.