Strona:PL X de Montépin Panna do towarzystwa.djvu/200

Ta strona została przepisana.

— Niepodobna wyjechać przed siódmy i minut trzydzieści pięć, rzekł nakoniec, — przyjadę o ósmej pięćdziesiąt sześć minut... dość będzie czasu na dopełnienie tego co uczynić postanowiłem... nie będę więc mógł powrócić do Paryża jak dopiero po południu...
— Czy ja z panem nie pojadę? zapytał Raul.
— Nie.
— Dla czego?
— Dla tego, że tam na nic byś się nie przydał, a możesz mi tu być użytecznym. — Napiszę do Prokuratora Rzeczpospolitej i sam dziś jeszcze rano odniesiesz list ten do Sądu, nie staraj się oddać go koniecznie do własnych rąk, prokurator bowiem mógłby ci zadawać pytania, na które ja tylko jestem w stanie odpowiedzieć.
— A potem?
— Potem zajdziesz na ulicę Assas, do twego kuzyna Filipa de Garennes...
— Ależ on jest w Bry-sur-Marne.
— Zapytasz się służącego, czy pan jego powraca dziś i o której godzinie... Przyjdziesz potem spotkać mnie na Dworcu Północnym. — Uzbrój się w cierpliwość... Koniecznem jest, abym cię znalazł w chwili mego przybycia... Postaraj się zaopatrzyć w w powóz dobrze zaprzężony... Idź dobrego do zakładu wynajmowania powozów i proś o silnego i wytrwałego konia. — Zrozumiałeś to wszystko nie prawdaż?
— Zrozumiałem, kochany doktorze i wszystko zostanie wykonane z całą ścisłością.
Gilbert kazał podać papieru, atramentu i kopertę.
Napisał długi list, i na kopercie nakreślił imię prokuratora Rzeczpospolitej.
Raul włożył list do portfelu, w oczekiwaniu godziny wręczenia go.
— Jedna jeszcze rzecz wielkiej wagi, mówił
— Cóż takiego?
— Wobec Juliana Vendame, bądź panem siebie. Niech żaden symptomat gniewu, żadne słowo, ani nawet intonacya, nie dozwoli mu odgadnąć, że wiesz co się dzieje, i że znasz ohydną rolę, jaką on odgrywał w tym wstrętnym dramacie.
— Będę spokojny, przyrzekam panu.
Godzina wyjazdu do Nanteuil-le-Haudoin zbliżała się.
Gilbert wsiadł do fiakra i kazał się zawieść na Dworzec, podczas gdy Raul udał się do pałacu Sprawiedliwości.
Młody człowiek miał gorączkę.
Nerwowa irytacya łatwa do zrozumienia wzburzała go.
Postanowił iść piechotą, i poszedł umyślnie przez wybrzeża, aby odetchnąć rannem powietrzem odświeżającem okolice Sekwany.
W chwili kiedy przechodził przez salę des Pas-Perdus, chcąc oddać list w gabinecie prokuratora Rzeczpospolitej, spotkał się nagle z szefem Bezpieczeństwa.
Ten ostatni zatrzymał się i rzekł kłaniając się.
— Pan wicehrabia de Challins, jeśli się nie mylę?
— Tak panie.
— Cóż za powód sprowadza pana do pałacu o tak wczesnej godzinie? Czy masz do doniesienia prokuratorowi Rzeczypospolitej, coś nowego dotyczącego pańskiej sprawy?
— Nie panie, poprostu mam mu oddać list od doktora Gilberta.
— Powierz mi pan ten list. — On jeszcze nie przyszedł, ale mam się z nim widzieć w jego gabinecie o godzinie wpół do dziesiątej... Wręczę mu ten list.
Raul wyjął list z portfelu i podał go szefowi Bezpieczeństwa, który rzekł:
— List ten zapewne donosi o szczęśliwym rezultacie waszych poszukiwań człowieka o rudych włosach?
— Nie wiem co ten list w sobie zawiera, ale zdaje się, że wkrótce znajdziemy owego człowieka.
— Sądzicie więc panowie, że jesteście na dobrym śladzie?
— Wszystko nam każe spodziewać się tego.
— Powinszuję panu całem sercem, jeżeli nadzieja ta ziści się, gdyż do tego czasu agenci nasi ciągle pudłują... Człowiek ten, raz w naszych rękach, będziesz pan usprawiedliwiony.
Raul pożegnał szefa Bezpieczeństwa, wyszedł z pałacu Sprawiedliwości i udał się na ulicę Assas.
Przyszedłszy do drzwi małego pawilonu, zamieszkałego przez kuzyna, zadzwonił.
Julian Vendame sprzątał w pokojach.
Wiedząc, że Filip ma pozostać w Bry-sur-Marne przez ciąg kilku dni, zadziwiło go to dzwonienie.
Któż to być może? zapytał się prawie niespokojny.
Odpowiedział sobie, rzuciwszy okiem na zegar.
— Pewno roznosiciel. — Może depesza. Czyżby tam było już wszystko skończone?
Podczas gdy Julian mówił tak do siebie, Raul na dole niecierpliwił się.
Drugie uderzenie dzwonka dało się słyszeć.
Vendame zdecydował się pójść otworzyć, ale nie bez pewnego drżenia nerwowego.
Ujrzawszy pana de Challins, uspokoił się.
— Niech pan wicehrabia raczy wejść, rzekł uniżonym tonem.
Raul próg przestąpił.
Julian mówił dalej:
— Pan wicehrabia zapewne chce widzieć pana barona?
— Tak, czy mój kuzyn jest w domu?
— Pan baron nie nocował w Paryżu.
— Ah! więc podróżuje?
— Pan baron jest u pani baronowej swojej matki, w Bry-sur-Marne.
— Odkąd?
— Od wczoraj.
— Czy prędko powróci?
— Nie, panie wicehrabio.
— Zamierza więc kilka dni na wsi przepędzić?
— Tak, panie wicehrabio. — Pan baron wiele pracował, bardzo się czuje zmęczonym, potrzebuje odpocząć cokolwiek, odświeżyć się zdala od Paryża i interesów.