Strona:PL X de Montépin Panna do towarzystwa.djvu/202

Ta strona została przepisana.
LII.

Stary doktór nie dał na siebie oczekiwać, — i stawił się około dziewiątej.
Pani de Garennes przechadzała się z synem naokoło trawnika.
— No i cóż? zapytał doktór, ukłoniwszy się baronowej i Filipowi, jakże się dziś miewa nasza chora?
— Jej stan wydał mi się wczoraj wieczorem bardziej zatrważającym, aniżeli zwykle — odpowiedziała baronowa, — dla tego właśnie kazałam prosić pana.
— Widziała ją pani dziś rano? — Weszłam do jej pokoju... ale spała... nie chciałam budzić biednego dzieka.
— Niestety! pani, powiedziałem już moją opinią. — Aby uratować to dziewczę, trzebaby chyba cudu.
— A w naszej epoce cuda rzadko się wydarzają, rzekł Filip z sceptycznym uśmiechem.
Doktór wzrokiem i giestem potwierdził, potem odezwał się:
— Pójdę odwiedzić młodą dziewczynę.
— Będziemy panu towarzyszyć, rzekła pani de Garennes.
Wszyscy troje udali się do pawilonu.
Baronowa pierwsza przestąpiła próg pokoju, Dwaj panowie weszli za nią, kiedy dała im znak, że już mogą to uczynić.
Genowefa nie umiała sobie zdać sprawy z tego, co doświadczyła, ujrzawszy doktora, panią de Garenes i Filipa.
Palpitacye, które uspokoiły się od wczoraj, powróciły nagle z nadzwyczajną gwałtownością.
Spazm jakiś ścisnął jej gardło i sparaliżował głos.
Zaledwie mogła odpowiedzieć na kilka pytań zadanych jej przez starego lekarza.
Ten zresztą nie nastawał.
— Nic nowego nie mam do zalecenia, rzekł. — Dawać miksturę w dalszym ciągu. — Wszystko będzie dobrze.
Poczem wyszedł poprzedzając tym razem Filipa i baronowę.
Na dole stanął i poważnym tonem wypowiedział słowa następujące:
— Zrozumieliście państwo, że tam na górze wypowiedziałem słowa wprost przeciwne temu co myślę. — Zupełnie zbytecznem jest dawać miksturę kiedykolwiekbądź. Pani baronowo, twoja panna do towarzystwa, umrze dzisiejszej nocy.
Pani de Garennes zamieniwszy z synem spojrzenia, podniosła chustkę do suchych oczu, i wyszeptała bolesnym głosem:
— Biedne dziecko!! biedne dziecko!
— Czy uprzedziłaś pani jej rodzinę, mówił dalej lekarz.
— Dotychczas jeszcze nie, doktorze.
— Już wielki czas.
— Zaraz dziś wyślę depeszę do jej familii.
— Dobrze pani uczynisz, jutro bowiem byłoby za późno... Sprowadzi to pani wiele kłopotów.
— Zapewne, ale nie myślę o tem bynajmniej... Tak się przywiązałam do tej drogiej Genowefy, że śmierć jej sprawi mi boleść prawdziwą.
— Pomimo to, kłopoty te znieść pani musisz. Postaram się, abyś pani nie miała nieprzyjemności trzy mania tutaj zbyt długo ciała.
— Jakto?
— Zaraz po złożeniu deklaracyi, ponieważ będę miał sobie polecone przez administracyą municypalną skonstatowanie śmierci, przyjdę natychmiast i upoważnię panią do przystąpienia do pogrzebania zwłok, zaraz jutro wieczorem...
— Być może familia życzyć sobie będzie, aby zwłoki przewieść do jej rodzinnej wioski, zauważył Filip.
— Jeżeli tak, poprostu trumna złożoną zostanie tymczasowo w katakumbach cmentarza Bry-sur-Marne, podejmuję się ułatwić wszelkie trudności, gdyby się jakie znalazły.
— Bądź przekonany kochany doktorze o naszej wdzięczności.
Stary lekarz odszedł.
— Cóż myślisz o tem wszystkiem moja matko? zapytał Filip. Baronowa odpowiedziała:
— Doktór może się myli... Nic nie dowodzi, aby Genowefa miała skończyć dzisiejszej nocy.
— Przepraszam cię matko. Dając jej dziś wieczorem ostatnią łyżeczkę mikstury, rozwiązanie nastąpi niewątpliwie.
— Uprzedzisz Vendame’a?
— Po śniadaniu poszlę telegram... Uprzedzę także Raula.
— Poco? zobaczy ją i tak niedługo.
Powiedzieliśmy wyżej, że młode dziewczę nie było w stanie zdać sobie sprawy z uczucia, jakiego doświadczyło na widok wchodzących do jej pokoju matki, syna i doktora.
Kiedy po krótkiej wizycie opuścili jej pokój, i kiedy posłyszała zamykające się za nimi drzwi, ciężar, który ją dusił, zniknął nagle, bezładne bicia serca stały się reguralne; czuła się odrodzoną.
— Dla czegóż więc, zapytywała siebie — obecność ich wystarczała, aby wywołać kryzys? Jakież to dziwne!.. Spojrzenia ich ciążące na mnie wydawamnie się okrótne... Zdawałoby się, że się starali wyczytać, wiele godzin pozostaje mi jeszcze do życia...
Mój Boże! dodała nieszczęsna męczennica, trąc ręką czoło, jakby chciała odpędzić jakąś myśl straszliwą... Mój Boże, to co mi na myśl przychodzi, jest okropne!.. Przerażające to podejrzenie, nie może być słuszne!.. A jednakże dla czego doktór Gilbert zabrał miksturę? A więc, czyżby mnie truli!
Genowefa cała drżąca zerwała się na łóżku, rzuciła naokoło siebie obłąkane spojrzenie, i po chwili mówiła znowu:
— Byłoby to zbyt nikczemne... to niepodobna! Zresztą, czegóż się mam obawiać? Raul i doktór Gilbert czuwają nademną.
Zupełnie uspokojona opuściła głowę na podusz- i zasnęła snem spokojnym.
Po śniadaniu Filip udał się na stacyę kolei żelaznej do biura prywatnego telegrafu i posłał dwie depesze następujące:

Do Paryża z Nogent.

Raul de Challinsl ulica SaintDominiqne, N. 5.
Genowefa bardzo źle, przybywaj natychmiast.
Druga również była lakoniczna:

Do Paryża z Nogent.
Julian Vendame, ulica Assas, N. 90.