Strona:PL X de Montépin Panna do towarzystwa.djvu/212

Ta strona została przepisana.
LVI.

Baronowa świecę postawiła na stole, i tak jak poprzedniego dnia, poszła po cichu otworzyć drzwi pawilonu.
Filip wszedł.
Prokurator, szef Bezpieczeństwa i sędzia śledczy, zamienili w pomroku spojrzenia wyrażające zdumienie, lecz nie poruszyli się.
Na stoliku stała karafka pełna mleka i flaszka mikstury zaordynowanej przez doktora Loubet.
Jak wiemy, flaszka ta zawierała czystą wodę.
— I cóż? zapytał pan de Garennes.
— Koniec się zbliża... odpowiedziała baronowa.
Słowa te jakkolwiek wymówione półgłosem, w padły czysto i wyraźnie w uszy sądowników.
— Ostatnia doza przyśpieszy rozwiązanie, odrzekł Filip.
Pani de Garennes nalała mleka w filiżankę, poczem sięgnęła ręką po łyżeczkę, aby odmierzyć dozę mikstury.
— Dziś wieczór nie potrzeba już mierzyć, — rzekł młody człowiek uśmiechając się szyderczo, i wziąwszy flaszkę wlał w filiżankę połowę tego co zostało.
— Trzeba teraz dodać dwie krople digitaliny, rzekł nakoniec.
— Baronowa wyjęła z kieszeni mały flakonik, podała go synowi, który otworzył go i wpuścił dwie krople trucizny w mleko.
Dreszcz przeszedł po skórze świadków tej sceny.
— Po tej dozie, rzekł Filip, jutro rano przeszkoda usuniętą już zostanie.
Nędznik wyszedł z pawilonu.
Pani de Garennes zamknęła za nim drzwi, wzięła świecę, filiżankę i weszła na schody prowadzące na pierwsze piętro.
Prokurator Rzeczypospolitej chciał mówić.
— Milczenie! rzekł Gilbert, to jeszcze nie koniec.
Parę sekund upłynęło, poczem głos baronowej mówiącej do Genowefy dał się słyszeć, osłabiony przez odległość, mimo to bardzo wyraźny.
— Pij, moja najdroższa, mówił ten głos, — wszak to ulgę ci przyniesie, zdrowie powróci i życie...
Dreszcz wstrętu zatrząsł słuchającymi w gabinecie.
Usłyszano zamykające się drzwi, potem kroki, nareszcie odgłos drugich drzwi.
Gilbert otworzył latarkę i zawiódł sądowników do pokoju Genowefy.
Widząc obce twarze młode dziewczę, nie mogło oprzeć się ruchowi przerażenia.
— Nie obawiaj się niczego moje dziecię — rzekł Gilbert — ci panowie są to twoi przyjaciele, opiekunowie — wypiłaś więc mleko, które ci pani de Garennes podała?
— Tak.
— Uczyniłaś potem to co ci kazałem?
Genowefa wyjęła z pod poduszki flaszkę zostawioną jej przez doktora, i pokazała mu ją.
— Jest pusta.
— Wypiłam ją do dna.
— To dobrze.
Prokurator Rzeczpospolitej zbliżywszy się do Gilberta, zapytał po cichu:
— Kto jest to dziecię?
— Ta której szukałem... córka i dziedziczka hrabiego de Vadans... i dla tego to ją zabijają!!
— Ależ to potworne! rzekł prokurator... Trzeba, ażeby ci nikczemnicy zostali natychmiast aresztowani.
— Czy zapominasz pan — odrzekł Gilbert, czy zapominasz, że prosiłem pana o rehabilitacyą Raula publiczną, głośną!! Przyrzekłeś mi ją pan... Dotrzymaj słowa, tak jak ja dotrzymałem mego. Pozostaw na wolności tych nędzników... nie wymkną się nam oni.
— Wola twoja zostanie spełnioną, doktorze.
— Dziękuję ci panie, dziękuję z całej duszy!!
Gilbert wyjął z kieszeni flaszkę napełnioną płynem przygotowanym przez niego w Morfontaine, w obecności Raula.
— Masz we mnie zaufanie, nieprawdaż moje dziecię, zapytał Genowefy.
— Tak, mój przyjacielu, całe zaufanie.
— A więc wypij to.
Młoda dziewczyna wzięła flaszkę i wychyliła ją do dna.
— A teraz panowie, mówił dalej Gilbert, — nie mamy już tu nic do roboty... Wychodźmy, moja najdroższa, do widzenia niedługo. Raulu, aby dodać jej odwagi, uściskaj przyszłą wicehrabinę de Challins.
Raul pocałował w czoło Genowefę, poczem odszedł za innymi.
Drzwi pawilonu zostały zamknięte i wszyscy wkrótce znaleźli się na brzegu Marny.
— Jak tylko wyszli z parku, Gilbert zapytał:
— Przekonaliście się panowie?
— Jakże mogłoby być inaczej, odpowiedział prokurator Rzeczpospolitej. Zbrodnia została spełnioną w naszych oczach.
— Miejcie trochę cierpliwości, a przekonacie się, że bezczelność zbrodniarzy wyrównywa ich nikczemności!!
Szli spiesznym krokiem, aby przybyć na dworzec Nogent-sur Marne.