Dyrektorka wzięła pęk kluczy i wyszła pozostawiając biuro pod opieką małej dziewczynki.
Gilbert i szef Bezpieczeństwa udali się za nią.
Po dziesięciu minutach drogi, zatrzymała się przed kratą żelazną, obitą od dołu do góry blachą.
Z obu stron dawały się widzieć białe mury uwieńczone zielonością.
Krata została otwartą i obaj ludzie weszli do wnętrza.
Pawilon w kształcie szaletu, położony wśród obszernego ogrodu, zasadzonego wielkiemi drzewami, był właśnie takim, jakiego sobie życzył Gilbert.
Umowa na miejscu została zawartą na sześć miesięcy i powrócono do biura, gdzie Gilbert zapłacił z góry, wziął kwit i kazał sobie wręczyć klucze.
Poczem wraz z szefem Bezpieczeństwa udał się do hotelu dworca, aby tam oczekiwać na Raula de Challins i Juliana Vendame.
Ci ostatni zaledwie przybyli do willi.
Filip przechadzał się około murawy z baronową, pilnując przybycia Juliana.
Tak matka jak i syn spostrzegłszy Raula z Vendamem, zadrżeli oboje.
— Trzymajmy się dobrze! szepnął Filip.
I podeszli naprzeciwko wicehrabiego, który ze swej strony przyśpieszył kroku.
Pan de Garennes przybrał wyraz twarzy zastosowany do okoliczności.
— Jak późno przybywasz mój kuzynie! rzekł. Jednakże musiałeś odebrać wczoraj moją depeszę?
Jak wiemy, Raul nie będąc wcale w domu poprzedniego dnia, depeszy tej wcale nie odebrał.
Jednakże na wszelki wypadek uznał rozsądnem odpowiedzieć:
— Tak jest, ale nie mogłem wcześniej przyjechać.
— Niestety!... mój drogi chłopcze, rzekła baronowa głosem, który wydawał się złamanym z boleści, — wczoraj trzeba było przyjechać, aby ją jeszcze ujrzeć... Dziś już za późno... Genowefa umarła.
Wobec tej haniebnej komedyi, gniew podnosił serce Raula.
Czuł, że lada chwila gniew ten mógłby wybuchnąć, że przestanie panować nad sobą.
Z tego powodu postanowił o ile możności skrócić rozmowę z nikczemnymi trucicielami.
— Umarła! zawołał z pozorem rozpaczy dochodzącej do obłąkania. — Genowefa umarła!!
Rzucił się do pawilonu, przebył próg, wpadł na schody i wpadł do pokoju w którym młode dziewczę, blade, z zamkniętemi oczami, hebanowym krucyfiksem w złożonych rękach, spoczywało na łóżku otoczonem palącemi się świecami woskowemi.
— Pozostawmy go — rzekł Filip — i zajmijmy się Vendamem.
Lokaj stał o kilka kroków.
Na znak pana podbiegł spiesznie.
— Widziałeś się z ojcem, zapytał go z żywem zajęciem pan de Garennes.
— Widziałem się panie baronie.
— I cóż?
— To kłoda do niczego! przyjął mnie bardzo źle, o niczem nie chciał słyszeć... Kategorycznie odmówił podpisania papieru opisującego to, co się stało przed laty.
— Co czynić? zapytał Filip, którego twarz wyrażała zniechęcenie.
— Zasięgałem wiadomości w Nanteuil — odrzekł Julian — potrzeba abym poprostu zadeklarował śmierć Genowefy Vendame. Pan baron będzie musiał wezwać potem mego ojca, ażeby zeznał prawdę.
— Ależ w merostwie żądać będą papierów.
— Nie, mer Nanteuil powiedział mi, że wystarczy deklaracya podpisana przezemnie i drugiego świadka.
— Jakim sposobem znaleść tego drugiego świadka.
— Przywiozłem z sobą, mego znajomego z Nanteuil.
— Gdzież on jest?
— Niedaleko ztąd, w szynku, gdziem go zostawił.
— To dobrze, idź więc po niego i złóżcie razem deklaracyą.
— Godzina zgonu?
— Północ.
— Nie zapomnij żądać upoważnienia, przewiezienia zwłok do Nanteuil-le-Haudoin?
— Pan baron może być spokojny... Nie zapomnę o niczem.
W tej chwili dopiero Filip zauważył zmienioną twarz swego kamerdynera.
— Cóż ci się stało? zapytał go.
— Niech mi pan baron raczy przebaczyć. — Tłómaczę sobie jak mogę, pomimo to, niepodobna mi dać sobie rady, wzrusza mnie to wszystko straszliwie.
— Jesteś szalony! odrzekł pan de Garennes, wznosząc ramionami. Pomyśl o fortunie! Nie o fortunie myślał w tej chwili Julian Vendame, lecz o sądzie przysięgłych.
— To przejdzie... wyjąknął z dreszczom nerwowym.
I zwracając się na piętach, odszedł.
— Teraz jest w strachu, rzekła baronowa do ucha synowi.
— Jest to głupiec poprostu! myślałem, że ma lepszy temperament. — Nie ma się czego obawiać, po cóż więc ten osioł drży?
Pan de Challins ukazał się wychodząc z pawilonu.
Chwiał się na nogach i bladość jego była przerażającą.
Strona:PL X de Montépin Panna do towarzystwa.djvu/215
Ta strona została przepisana.