Pięć dni od zaszłych wypadków ubiegło.
Filip de Garennes powrócił do Paryża.
Julian z każdą chwilą coraz bardziej ponury pełnił dalej służbę przy młodym człowieku, wzdychającym do chwili, w której matka odbierze część milionów ś. p. hrabiego.
Wiedział, że Izba stawiania w stanie oskarżenia, wyrzekła, że należało dalej postępować w sprawie Challins i sprawa ta wniesioną być ma przed sąd przysięgłych, w bardzo już bliskim terminie.
Filip pragnąłby, aby zarządzono nowe poszukiwanie w pałacu na ulicy Garancière, w celu odnalezienia testamentu, którego istnienie przypuszczano, lecz w obecnym stanie rzeczy, obawiał się popełnić jakiej niezręczności, wywołując to poszukiwanie.
— Po osądzeniu sprawy, mówił do siebie, Raul uniewinniony koniecznie, powróci do pałacu, a ponieważ będzie potrzebnem, a nawet niezbędnem, przystąpić do spisania inwentarza, przy czem moja matka i ja mamy prawo asystować, znajdę bez trudu jakiś sprytny sposób, aby znaleziono testament.
Od czasu powrotu swego do Paryża, Filip dwa razy chodził na ulicę Saint-Dominique, do mieszkania swego kuzyna.
Oba razy odźwierny zapewniał go o nieobecności pana de Challins, dodając, że nie wie kiedy powróci.
Chwilowa nieobecność i milczenie Raula, nie zdawały się Filipowi wcale rzeczą nadzwyczajną.
Obie kładł na rachunek boleści, której bezwątpienia doświadczał wicehrabia.
Namiętnie zakochany w Genowefie, musiał bardzo cierpieć, i szukał pociechy w oddaleniu i samotności.
Doktór Gilbert, także nie dawał znaku życia, ani w Paryżu, ani w Morfortaine, gdzie jakby się zdawało, obecność jego była konieczną dla sprawiedliwości, prokurator Rzeczypospolitej z Beauvais, po dwakroć jeździł do Kwadratowego domu.
Niewytłómaczone zniknięcie Benedykta, małego garbuska, roznosicielą telegramów, wprawiało w stan osłupienia i przerażenia całą okolicę.
Śledztwo sądowe było rozpoczęte, i prowadzone bardzo energicznie, lecz jak się zdawało, nie doprowadzi do niczego, nie można było bowiem osiągnąć żadnej wskazówki mogącej poszukujących wprowadzić na dobrą drogę.
Benedykt wyszedł z biura poczt i telegrafów z Chapelle-en-Serval, o wpół do piątej po południu.
Wiele osób spotkało go na drodze do Morfontaine.
Szedł do doktora Gilberta, aby oddać depeszę.
Czy przyszedł do doktora Gilberta, czy Gilbert odebrał depeszę?
Oto o czem należało się dowiedzieć.
Wilhelm i jego żona zapytywani, utrzymywali, że nie widzieli wcale Benedykta, ale być może, doktór, który często przechadzał się po parku, przypadkiem spotkał garbuska.
Więc jedynie gospodarz Kwadratowego domu mógł rozwiązać tę zagadkę, wybadanie zatem jego było koniecznem.
Na nieszczęście Wilhelm nie wiedząc gdzie się jego pan znajdował, nie mógł przyjść w pomoc prokuratorowi z Beauvais.
O siódmej rano, szóstego dnia, Gilbert wysiadł z pociągu w Survilliers razem z panem de Challins.
Nie była to godzina dyliżansu Morfontaine.
Dwaj ci panowie postanowili iść pieszo na śniadanie do Chapelle-en-Serval, i tam oczekiwać na powóz.
Natychmiast udali się w drogę.
Kiedy wchodzili na wielką ulicę la Chapelle, ujrzeli liczną dość grupę ludzi zebraną przed biurem pocztowem.
Dyrektorka biura stojąc na progu, rozmawiała z kilku osobami, w których, po ich poważnem ubraniu i pewnej specyalnej postawie, łatwo było odgadnąć sądowników.
Żandarmi z la Chapelle wzmocnieni przez kolegów swych z Chantilly i Coye oczekiwali konno na rozkazy.
Dwa powozy stały przy drzwiach biura pocztowego.
— Cóż to się tam dzieje? zapytał Raul doktora.
— Pewno jakaś zbrodnia została spełnoną — odpowiedział Gilbert. Sprawiedliwość bada.
W tej chwili Gilbert z panem de Challins zbliżyli się do grupy i starali się przecisnąć przez tłum zalegający całą ulicę.
Ze szczytu schodów prowadzących do biura, Dyrektorka poczt spostrzegła dwóch przybyłych.
Wydała okrzyk radości.
— Otóż i doktór Gilbert panowie! rzekła.
Sądownicy odwrócili się natychmiast, i poznali nowo przybyłego.
Gilbert posłyszał wymówione swoje nazwisko.
W tej samej chwili szmer przebiegł tłum, który rozstąpił się aby przepuścić doktora.
Zbliżył się z Raulem, powitał sądowników, i rzekł:
— Jeżeli dobrze słyszałem, była tu mowa o mnie. Czy przypadkiem, nie wiedząc o tem miałbym być przyczyną tego zbiegowiska!
— Więc pan nic nie wiesz, panie doktorze?
— Nic zupełnie. Od kilku dni już wyjechałem z Morfontaine.
Prokurator Rzeczypospolitej zabrał głos.
— Zechciej pan, rzekł, wejść na chwilę.... Szczęśliwy jestem z pańskiego powrotu.... Nieobecność
Strona:PL X de Montépin Panna do towarzystwa.djvu/218
Ta strona została przepisana.