Pewność siebie jego pana, wydawała mu się, zresztą słusznie, szczytem szaleństwa.
— On jest zgubiony, mówił do siebie, zgubiony bez ratunku, a zdaje mu się, że jest blizkim urzeczywistnienia swoich marzeń... Co za przebudzenie jutro!... Nie żałuję go... Gdyby nie on, byłbym w tej chwili zupełnie spokojny... Nie miałbym perspektywy galer albo rusztowania...
I Julian rozebrawszy swego pana, upadającego ze znużenia, udał się do swego pokoju i nawet się nie położył, wiedząc z góry, że oka nie zamknie.
Powtarzał sobie ciągle:
— Ah! gdybym się doczekał jutrzejszego wieczoru... w wagonie... z dziesięcioma tysiącami franków...
Ale ten wieczór jutrzejszy nie nadejdzie nigdy!!
Nazajutrz ten sam tłum ciekawych w sali sądowej.
W samo południe Sąd i przysięgli weszli na posiedzenie.
Audyencya została otwartą.
Żołnierze gwardyi paryskiej wprowadzili Raula de Challins, wydającego się mniej spokojnym aniżeli poprzedniego dnia. Badano go w dalszym ciągu.
Po ukończeniu badania, rozpoczęła się defilada świadków.
Było ich bardzo wielu.
Pierwszym wezwany był doktór Gilbert, którego raport lekarski miał wczorajszego dnia takie powodzenie.
Po wyjaśnieniu przysięgłym powodów nieobecności doktora, Prezes odczytał jego piśmienne zeznanie.
Powodzenie zeznania tego długiego i zajmującego nie mniejsze było, jak raportu lekarskiego.
O piątej po południu lista świadków była wyczerpaną.
Prezes ogłosił zawieszenie audyencyi, po której głos będzie dany prokuratorowi, a następnie obrońcy.
Podczas zawieszenia obrad, tłum zgromadzonych w sali dziwnie był wzburzony.
Zeznania świadków zdawały się zwiększać jeszcze ciemności, otaczające tajemnicę Pontarmé.
Dla dziewięciu dziesiątych publiczności Raul był winnym, jeżeli nie otrucia swego wuja, co wydawało się bardzo wątpliwem, to przynajmniej uskutecznenia zamiany jednej trumny na drugą.
Nie zdawano sobie dostatecznie sprawy z powodów tej zamiany, lecz nie podobna było przypisać jej jak tylko jemu i jego wspólnikowi, osobistości niedoznalezienia o czerwonych włosach.
Co do wykradzenia testamentu, on się tego dopuścił, przecież nie mogło to ulegać żadnej wątpliwości, ponieważ on tylko jeden, mieszkając przy swoim wuju, w pałacu na ulicy Garancière, mógł wiedzieć, że pan de Vadans miał legalną córkę, i że córka ta musiała odziedziczyć cały majątek, z pominięciem wszystkich innych spadkobierców, przed któremi prawo dawało jej pierwszeństwo.