Strona:PL X de Montépin Panna do towarzystwa.djvu/226

Ta strona została przepisana.

Z niecierpliwością oczekiwano powrotu sądu, aby usłyszeć głos prokuratora, który być może rzuci jakieś światło wśród tych ciemności.


Podczas gdy to się działo w Pałacu Sprawiedliwości, Vendame zamknięty w domku na ulicy Assas, znajdował, że minuty dłużą się jak godziny.
Gwałtowna gorączka paliła go.
Od wczoraj rysy jego zmieniły się, jeżeli nie w fizyonomię starca, to przynajmniej człowieka wyczerpanego wielką pracą lub strasznemi zmartwieniami, którego życie wisi zaledwie na włosku.
Oczy jego czasami ponure i bez wyrazu, czasem nagle tryskały płomieniami, z poza powiek nawpół przymkniętych.
Im więcej czas upływał, tem silniejsza ogarniała go gorączka.
Chodził bezustanku tam i napowrót po pokoju; zbiegał po schodach na parter, to znowu, wbiegał na pierwsze piętro, jak dusza w czyścu pokutująca.
Od rana zapakował walizę i gotów był do drogi, jak tylko doktór Gilbert przyśle mu dziesięć tysięcy franków i upoważnienie do opuszczenia Paryża.
Piąta wybiła na najbliższym zegarze.
Vendame zadrżał.
— Już piąta, wyszeptał, a nikt nie przychodzi. Oszukał mnie ten doktór Gilbert, i kto wie, być może, gdybym chciał uciekać, znalazłbym z drugiej strony drzwi agentów policyjnych, gotowych mnie zaaresztować. Nie wezmą mnie żywym przynajmniej!
Mówiąc te słowa, Julian otworzył szufladę jednego ze sprzętów, stojących w pokoju, i tak jak wczoraj wyjął rewolwer.
W tej chwili dzwonek dał się słyszeć.
— Nakoniec! zawołał nędznik, wsuwając rewolwer do kieszeni, i biegnąc do drzwi, aby otworzyć.
Jodelet, inspektor Bezpieczeństwa stał na progu.
— Pan Julian Vendame? zapytał, kłaniając się.
— Tak panie, ja nim jestem.
— Przychodzę w imieniu doktora Gilberta.
— Wchodź pan, wchodź pan prędko.
Jodelet wszedł.
Vendam zamknął za nim drzwi.
— Przynoszę panu dziesięć tysięcy franków w biletach bankowych, rzekł agent, wyjmując portfel.
— I pozwolenie oddalenia się? dodał Julan.
— Nie, rzekł Jodelet, suchym tonem.
Łotr zadrżał.
— Co? wyjąknął — nie mogę więc wyjechać?
— Wyjedziesz pan później. Oto pieniądze, a tu wezwanie prezesa sądu, który z mocy swej władzy dyskrecyonalnej, wzywa pana do stawienia się dziś na audyencyą, o godzinie siódmej wieczorem... Zaraz po audyencyi uczynisz pan z sobą, co ci się będzie podobało.
— Ależ to podstęp, zawołał Julian — chcą mnie zgubić!!... Nie pójdę....
— Mam polecenie zaprowadzić pana.
— Któż więc pan jesteś?
— Agent Bezpieczeństwa.
Vendame zsiniały z przerażenia cofnął się aż do ściany i oparł się o nią plecami cały drżący.
Jodelet mówił dalej:
— Jeżeli nie zechcesz pójść pan ze mną dobrowolnie, potrzebuję tylko zawołać, ażeby otrzymać pomoc.
Kamerdyner rozśmiał się konwulsyjnie, tym dziwnym, strasznym śmiechem, dającym się słyszeć z cel furyatów.
— Ah! Ah! rzekł, nie pójdę, jestem pewny, że nie pójdę! W tej samej chwili, wyjął rewolwer z kieszeni, przyłożył go do czoła i pociągnął za cyngiel.
Strzał dał się słyszeć.
Nędznik potoczył się na podłogę z roztrzaskaną czaszką.
Jodelet nachylił się nad nim.
— Doktór Gilbert miał słuszność, rzekł z całym spokojem, — łotr się zabił.... Jednym mniej....
Wyszedłszy z domu, którego drzwi zamknął za sobą starannie, inspektor Bezpieczeństwa wsiadł do fiakra stojącego nieopodal, i rzekł do woźnicy:
— Tam gdzie wiesz, mój chłopcze.


O szóstej sąd powrócił do sali obrad i prokurator generalny głos zabrał.
Z wielkiem talentem, a szczególniej z-cudowną zręcznością, zaatakował zeznania zdające się dowodzić niewinności Raula.
Usiłował wykazać, że ciemności, nagromadzone tak zręcznie naokoło całej sprawy, jeden tylko cel miały, to jest wzbudzenie przekonania, o tajemniczej zemście przedsięwziętej względem osoby oskarżonego.
— Ale ta zemsta, dodał, ta pozorna zemsta, której powodu nie podobna się domyśleć, nie mogła usunąć testamentu Raul de Challins więc jest sprawcą zniknięcia tego testamentu.... Chcę przypuszczać, że nie otruł on swego wuja, chociaż bywają roślinne trucizny, nie pozostawiające żadnego śladu, ale pozostała część oskarżenia jest dowiedzioną! Raul de Challins, powie nam obrońca, nie został wcale poznany przez osoby, z któremi był konfrontowany.... Cóż z tego wnosić należy? Co do mnie wnoszę, że