Strona:PL X de Montépin Panna do towarzystwa.djvu/23

Ta strona została przepisana.

— A więc! przeniesiemy ostrożnie panią de Vadans do pokoju, i położymy do łóżka, nogę obejrzę, zwichnięcie nie jest niebezpieczne...
Pięć minut później Joanna, jęcząc ciągle, spoczywała na łóżku.
— Teraz rzekł Gilbert — potrzebuję kogoś do pomocy.
— Jestem tu panie.
— Ty mi się na nic nie przydasz... Potrzebuję kobiety...
— Kobiety... — powtórzył Kacper.
— Tak jest, kobiety.
— Gdzież pan chcesz, żebym panu szukał kobiety?
— Ja ci sam wskażę... Idź na przedmieście, na ulicę Rendez-vous-de-Chasse... zapukaj do drzwi domu pod numerem dziewiątym, i powiedz kobiecie tam mieszkającej, że przychodzisz po nią odemnie, od doktora Gilberta de Vadans, że jej koniecznie potrzebuję, i żeby porzuciła wszystko i zaraz tu przyszła z tobą.
— Dobrze panie... Ale, żebym się czasami nie pomylił, może pan będzie łaskaw powiedzieć mi jak się nazywa ta kobieta...
— Honoryna... pani Honoryna.
— Biegnę już, biegnę.
Kacper poszedł jak mógł najszybszym krokiem.
— No i cóż, droga Joanno — rzekł Gilbert pozostawszy sam na sam z bratową — widzisz, że wszystko idzie jak najlepiej...
Pani de Vadans odpowiedziała tylko westchnieniem.
Po trzech kwadransach przyszła Honoryna, przyprowadzona przez starego sługę.
Gilbert krótko opowiedział jej przy Kacprze wypadek, jaki się zdarzył hrabinie i zapytał, czy chciałaby zostać przy niej, aby ją pielęgnować.
Odpowiedź naturalnie nie była odmowną. Honoryna od tej chwili objęła swe obowiązki.
Młody lekarz kazał Kacprowi przygotować wszystko do udanego opatrunku zwichniętej nogi, noc przepędził w szalecie, i zrana powrócił do Paryża, zostawiając Joannę pod opieką Honoryny.
W pałacu przy ulicy Garancière, wiadomość o wypadku hrabiny wywołała powszechny smutek.
Służący prosili, aby im pozwolono pojechać do Compiègne, gdzie mogli być użyteczni swojej pani.
Gilbert podziękował im za tę gorliwość, lecz powiedział, że zostawił przy bratowej osobę godną zaufania i osoba ta zupełnie wystarcza.
Poczem odjechał napowrót zaopatrzywszy się w kolekcyę przyrządów chirurgicznych, które kazał sobie ostentacyjnie przynieść do pałacu, koniecznem bowiem było grać komedyę do końca, nie pomijając żadnego szczegółu.
Dni upływały. Honoryna spełniała swe zadanie sumiennie i z poświęceniem.
Gilbert obawiając się, ażeby ciągłe jego przebywanie w szalecie nie wydało się podejrzanem, wyjeżdżał z Paryża do Compiègne zaledwie dwa razy w tygodniu, lecz zapowiedział Honorynie, żeby w razie potrzeby wysłała mu depeszę na ulicę Garancière, którą mu wręczą, gdziekolwiek by się znajdował.
Pewnego dnia o szóstej wieczorem, pod adresem Gilberta de Vadans, na ulicę Garancière nadeszła depesza w tym słowach: „Dziś w nocy. Przybywaj pan. Honoryna“.
Depeszę tę zaniesiono natychmiast młodemu doktorowi znajdującemu się w swoim gabinecie.
Drżącą ręką rozdarł kopertę, odczytał te kilka słów, któreśmy przytoczyli, włożył do kieszeni, wziął paltot, kapelusz i wybiegł z mieszkania.
Kamerdyner Honoryusz znalazł się na drodze.
— Nie będę na obiedzie — rzekł mu — i na noc nie powrócę.
— Dla czego pan ma twarz tak zmienioną — zawołał służący. — Czy może odebrał pan jaką złą wiadomość?
Gilbert nic nie odpowiedział, zbiegł tylko spiesznie ze schodów.
Nawet nie słyszał zapytania tak był pomieszany.
Wskoczył do pierwszego spotkanego fiakra na placu. Saint Sulpice. Woźnica dzięki pięcio frankówce szybko go zawiózł na dworzec kolei.
W dwie godziny później wszedł do szaletu.


X.

Wybiła godzina dziewiąta.
W pałacu na ulicy Garancière służący rozmawiali w kredensie, szukając bezskutecznie powodów nagłego odjazdu brata ich pana.
Honoryusz układał rachunki domowe, w swoim pokoju na pierwszem piętrze.
Na nlicy panowała cisza jak gdyby w małem prowincyonalnem miasteczku.
Nagle usłyszano turkot szybko jadącego powowozu.
Turkot ustał przed bramą pałacu. Na odgłos dzwonka bramę otworzono, szybkie kroki dały się słyszeć na podwórzu.
— Któż to może tak późno przychodzić, kiedy nikogo nie ma w domu? — mówił do siebie kamerdyner, spiesznie schodząc na dół.
Głos odźwiernego dał się słyszeć:
— To pan hrabia!...
Istotnie, Maksymilian de Vadans ukazał się na progu przedsionka, pośpiesznie oświetlonego, Honoryusz uczynił gest zdumienia.
— Ah! — rzekł gospodarz domu uśmiechając się — nie oczekiwano mnie jak widzę...
— To prawda — rzekł służący. — Jesteśmy szczęśliwi widząc pana hrabiego, lecz przypuszczaliśmy, że pan hrabia znajduje się na drugim końcu świata i myśleliśmy, że nieobecność jego przedłuży się jeszcze ze dwa lub trzy miesiące.
— Tak być miało w istocie. Nagle postanowiłem wrócić... Gdzie mój brat?...
— Nie wiem... Pan Gilbert odebrał depeszę około godziny szóstej i wyszedł pośpiesznie, zapowiadając, że nie będzie na obiedzie, ani też nie wróci na noc do domu.
— Ah! — rzekł hrabia obojętnie.
Honoryusz mówił dalej:
— Pan Gilbert zdawał się zaniepokojony... Może depesza była od pani hrabiny...
— Od mojej żony! — zawołał Maksymilian. — Więc pani de Vadans nie ma w pałacu?