Strona:PL X de Montépin Panna do towarzystwa.djvu/29

Ta strona została przepisana.

— Majątek!! — rzekł Mikołaj — nie wierzę temu.... W porę by jednak przyszedł, chleb jaki jemy bardzo jest suchy, bardzo twardy, a i tak jeszcze go często brakuje.
— Od was tylko zależy, twardy ten chleb zamienić na ciastka — odrzekła Honoryna... — Dom ten zniszczony, możecie przerobić na piękny folwark, z końmi do roboty, krówką mleczną, a nawet dokupić ładny kawałek ziemi, jeżelibyście chcieli.
— Pani sobie z nas żartujesz? co? drwisz z nas, nieprawdaż? — wyjąkała Julia Vendame, a podziw i wzruszenie ściskało jej gardło.
— Nie — odpowiedziała Honoryna — wcale z was nie żartuję... mówię całkiem poważnie.
— Jak to, więc to prawda? możemy mieć to wszystko?
— Tak jest.
— Cóż potrzeba zrobić?
— To co wam zaproponuję.


XIII.

Mikołaj Vendame oparł łokcie na stole, brodę wsparł na dłoniach, i patrząc Honorynie w oczy, rzekł:
— Cóż więc nam pani chcesz zaproponować? Przedewszystkiem chcielibyśmy wiedzieć, czy to jest do przyjęcia...
— Naturalnie, jest to najprostsza rzecz na świecie — odpowiedziała Honoryna.
— Osądzimy to... mów pani... słuchamy. — Chodzi tylko o wzięcie tej ślicznej dziewczynki n a wychowanie, mieć o niej staranie, uważać za swoje własne dziecko, tembardziej, że jak się zdaje nie opuści ono was już nigdy...
— A zatem jest to dziecko, które porzucają?
— Tak jest, chwilowo przynajmniej... Dacie jej przyzwoitą edukacyę i nie powiecie jej nigdy, że nie jest waszą córką...
— Dać jej edukacyą — powtórzył Mikołaj Vendame... — Edukacya to do drogo kosztuje! Chcą więc zrobić pannę z tej małej?
— Coś podobnego.
— A wieleż dają za to wszystko?
Honoryna odpowiedziała, umyślnie kładąc nacisk na każdą sylabę:
— Dają... pięć-dzie... siąt-tysięcy franków.
Julia i Mikołaj zdumieni, aż podskoczyli na krzesłach.
— Pięćdziesiąt tysięcy franków! — krzyknęli razem.
— Tak.
— I gotowizną? — zawołał mąż, którego oczy zabłysły z chciwości.
— Tak.
— A kiedy wypłata?
— Natychmiast.
— Masz pani pieniądze?
— Tu w kieszeni... Wypłacę je wam, jak tylko się zgodzimy.
— Ależ my się zgadzamy, moja droga pani — zawołała gwałtownie Julia. Naturalnie weźmiemy to dziecko, tę prześliczną dziewczynkę! Będziemy ją wychowywać z całą starannością, będziemy chuchać na nią, pieścić, damy jej pyszną hajdukacyę, zrobimy z niej piękną pannę jak się należy... Nieprawdaż stary?
— A to dobre! — poparł mąż — nie ma wątpliwości, że uczyniemy ją szczęśliwą, to biedne bobo, niczego nie zaniedbamy... daję słowo, słowo Mikołaja Vendame...
Twarz Honoryny wypogodziła się.
— Widzę, że się rozumiemy doskonale... — rzekła.
W tej samej chwili wyjęła z kieszeni zwitek bi-