W sąsiednim domku wieśniak ukajał się na progu.
— Długo możesz pukać, mój panie, nikt się nie Pokaże — rzekł.
— Dla czego?
— Ponieważ mieszkanie jest puste... Pani Honoryna wyjechała.
— Kiedy?
— Wczoraj rano.
— Gdzie?
— Niewiadomo.
— A czy prędko powróci?
— Nic o tem nie mówiła.
Co robić? pytać dalej. Po co? Brat jeden mógłby odpowiedzieć, a odwagi, a raczej cyniczne zuchwałości zabrakło, aby iść do brata zapytać co uczynił z dzieckiem?
Opościł Compiégne z sercem rozdartem, udał się do Havru i wsiadł na pierwszy parowiec udający się do Ameryki.
W Nowym-Yorku poczuł nudę, nudę ciężką niezwalczoną, ową nudę, którą Anglicy nazywają spleenem, zdwojoną śmiertelnym smutkiem.
Po dwóch latach, sądząc się dotkniętym nieuleczalną chorobą tęsknoty, i pragnęc ujrzeć Francyę odetchnąć ojczystem powietrzem, porzucił Nowy-Świat. Straszna chudość, zmiana rysów, broda i włosy siwejące, czyniły go nie do poznania.
Postanowiwszy nie mieszkać w Paryżu i nie nosić nazwiska wicehrabiego de Vadans, kupił ów dom kwadratowy w Morfontaine, gdzie zamknął się w samotności i pracy.
Zdrowie, które uważał za stracone, polepszyło się prędko i w Morfontaine pod nazwiskiem doktora Gilberta spotkaliśmy go w osiemnaście lat po dramacie tylko co opowiedzianym.
Myślał on ciągle o dziecku Joanny, a nie mogąc żadnych przedsięwziąć kroków dla wyszukania jej, ponieważ Maksymilian żył ciągle, — nie zajmując się więc niczem na świecie, nie kochając nikogo, zdziczały mizantrop, znajdował życie tak utrudzającem, że przyzywał śmierci, lecz ta go nie chciała.
Ze swej strony hr. de Vadans, mieszkał w Paryżu w smutku i samotności, nie widując nikogo prócz jakeśmy wspomnieli, wicehrabiny de Challins i jej syna.
W dwa lata po śmierci Joanny, pani de Challins umarła, osierocając Raula.
Hrabia kochał bardzo swego siostrzeńca.
Probował przywiązać się do życia w osobie tego dziecka i sprowadził go do pałacu na ulicę Garancière.
Mianowany przez radę familijną opiekunem Raula, mającego wówczas lat jedenaście, umieścił go w kolegium.
Baronowa de Garennes znowu próbowała wtedy zbliżyć się do brata, lecz ten żadnej do niej nieuczuwał sympatyi, i nie starał się tego ukrywać.
Widziała, że się starzeje.
Zrujnowana prawie w zupełności szalonemi zbytkami i grą na giełdzie, marzyła przynajmniej o połowie spadku po Maksymilianie dla swego syna; przypuszczała, że jeżeli zbliżenie się nie powiedzie, Raul de Challins, niewątpliwie będzie wyróżniony w testamencie swego wuja, a może nawet zostanie ogólnym spadkobiercą.
Hrabiego, starania siostry nie wzruszały, nienawidził baronowej, a lodowatą obojętność okazywał Filipowi.
Filip ze swej strony nienawidził Raula. Nienawiść ta pochodziła z dwóch przyczyn: przedewszystkiem Raul był osobiście bogatym, posiadał bowiem nienaruszony spadek po matce, macierzyńska zaś sukcesya Filipa redukowała się do bardzo małej rzeczy. Powtóre i przedewszystkiem Fiip był pewny, że Raul jego kosztem odziedziczy większą część milionów hrabiego. Tego mu nie mógł przebaczyć.
Dwaj chłopcy podrastali mało się widując.
Ich upodobania i przyzwyczajenia różniły się o tyle, o ile ich charaktery.
Filip, bardzo zresztą inteligentny, obdarzony nadzwyczajną łatwością pojęcia, ulegał przyjemnościom, rozrzutności, gotów dać się porwać wszelkim najgorszym nawet namiętnościom.
Raul pracowity, spokojny nie rozumiał innej nad prostą drogi i młodość jego miała tylko szlachetne popędy.
Filip świetnie ukończywszy szkołę praw a wszedł w poczet adwokatów.
Raul czuł pociąg do studyów naukowych i oddał się im całkowicie. W dwudziestym szóstym roku stał się człowiekiem poważnym, rzadko tylko ukazywał się w świecie, i nie opuszczając domu, pielęgnował z synowską pieczołowitością wuja, który coraz bardziej upadał na siłach.
Młody człowiek mało mając blizkich przyjaciół a wcale znajomych, odwiedzał tylko od czasu do czasu hrabinę de Brennes, dawną i najbliższą przyaciołkę matki. Pani de Brennes miała dwudziestoetnią córkę — bardzo ładną. Panie te posiadały w pobliżu Nanteuil-le-Haudouin małą własność, gdzie Rtaul czasami przepędzał dni kilka, podczas pory letniej.
Maksymilian, powtarzamy, czuł się coraz słabszym. Od sześciu miesięcy stał się tylko swym cieniem. Stwierdzając upadek swych sił, i widząc zbliżający się koniec, charakter jego i tak pochmurny, stawał się bardziej jeszcze ponurym.
Wspomnienia przeszłości opanowywały umysł i prześladowały go bez przerwy. Straszna scena w szalecie nie wygładziła mu się z pamięci; stawała mu przed oczami, z najdrobniejszemi szczegółami, jak gdyby się to wczoraj zdarzyło.
Maksymilian myślał o swym bracie, o Joannie... o dziecku...
Mówił do siebie z przerażeniem:
— Czyż miałem prawo być tak nieubłaganym? Wielką była ich zbrodnia, lecz czyliż ja sam nie byłem ich wspólnikiem? Zaślubiłem bez miłości Joannę piękną, czarującą, godną uwielbienia... Nie człuem dla niej ani szacunku, ani przywiązania jakie mąż powinien mieć dla żony... Opuszczałem ją, pogardzałem nią, znieważałem obojętnością... Z innym mężem Joanna byłaby najwierniejszą żoną... Jestem powodem jej upadku, pozwoliłem jej umrzeć... chciałem zabić brata, winnego bezwątpienia, którego wina. Jednak z uwagi na położenie była może do wytłomaczenia! A dziecko! Czyż nie przekroczyłem granic mego prawa?
I hrabia de Vadans płakał gorzko, lecz łzy te
Strona:PL X de Montépin Panna do towarzystwa.djvu/32
Ta strona została przepisana.