— Jego prawej córce! — przerwała baronowa z gestem zdumienia. — On miał córkę!
— Słuchaj dalej, moja matko! — rzekł Filip, którego czoło potem było okryte. Czytał dalej:
„Mojej prawej córce zapisanej w książkach stanu cywilnego w Compiègne 17 grudnia 1863 pod imieniem Genowefy de Vadans, córki hrabiego Karola-Maksymiliana de Vadans i Joanny de Viefville, umieszczonej tegoż samego dnia u Mikołaja Vendame rolnika w Nanteuil-le-Haudoin, jak to zaświadcza dołączone tu pokwitowanie, które ma służyć egzekutorowi mego testamentu, do reklamowania mej córki i wprowadzenia jej w posiadanie majątku...“
— Córka! — zawołał Filip — jakaś nieznajoma kradnie nam nasze miliony!
Tym razem baronowa przerwała:
— Czytaj dalej, czytaj! Czyż nie widzisz, że siedzę jak na rozpalonych węglach.
Młody człowiek czytał dalej:
„mianuję siostrzeńca mego Raula de Challins egzekutorem mego testamentu i pragnę, jeżeli serce jego jest wolne, aby zaślubił porzucone okrutnie przezemnie dziecko od czasu śmierci jego matki, za co błagam Boga o przebaczenie.
„w Paryżu 25 lipca 1881 „Maksymilian de Vadans“.
Filip wyczerpany, dyszący, zwiesił głowę na piersi.
— Rozumiem wszystko — rzekła baronowa. Tajemnica, którą podejrzywałam osiemnaście lat temu, jest dla mnie dziś jasną. Hrabina Joanna kochała sWego szwagra Gilberta. Maksymilian zabił Gilberta i ukrył trupa, rozgłosiwszy o śmierci jego w Ameryce. Joanna wkrótce za nim poszła do grobu. Hrabia usunął dziecko nienawidząc go zapewne, potem po osiemnastu latach, osłabł na umyśle i ogarnęły go niedorzeczne wyrzuty sumienia, wtedy napisał testament.
Filip szybko podniósł głowę.
— A więc cóż, cóż nas to obchodzi! — odrzekł dzikim jakimś tonem. Testament w moich jest rękach! Ta dziewczyna nigdy się nie dowie kto był jej ojcem... pozostanie Genowefą, niczem więcej jak Genowefą...
— Czyż to podobna?
— Dla czegóżby nie?
— Śmierć twego wuja wiadomą będzie wszędzie, za kilka dni.
— A więc?
— Ludzie, którym dziecko zostało powierzone nie będą milczeć...
— Vendamowie? jakżeż mówić mają, kiedy nie znają nazwiska ojca Genowefy?...
— Ale ta Honoryna Lefebvre, ta wie dobrze! Może wydać tajemnicę, a raczej sprzedać...
— Zajmę się nią, i jeśli będzie potrzeba, kupię jej milczenie... Genowefy nie ma się co obawiać. Miliony do nas należą!!
Mówiąc to Filip włożył papiery w kopertę, a kopertę do kieszeni...
— Miliony... — powtórzyła pani de Garennes.
— Naturalnie.
— Chcesz powiedzieć, połowa tych milionów, bo jak nie ma testamentu, Raul bierze swoją część.
Młody baron potrząsnął głową.
— Raul nic nie weźmie... — rzekł. — Wszystko będzie nasze!
— Nie rozumiem... o czem ty myślisz? Wytłomacz się.
— Chcesz tego matko?
— Proszę cię...
— A nie uczujesz słabości, ani przerażenia? Nie zechcesz sprzeciwić się mojemu planowi?
— Wiem, że toby się na nic nie przydało, że nikt w świecie, nie mógłby przeszkodzić ci dokonać tego co raz postanowiłeś.
— Posłuchaj więc moja matko... Nie znasz kodeksu, ale ja który jestem adwokatem, a tem samem prawnikiem, znam go we wszystkich szczegółach...
Otóż artykuł 727 kodeksu cywilnego, księga 3, tytuł 1, rozdział 2 mówi:
„Niegodni są brania spadku, i jako tacy wyłąłączeni od sukcesyi: 1-o ten który zostanie skazany za targnięcie się na życie zmarłego...“
— Nieszczęśliwy!! — zawołała pani de Garennes. Co za przerażająca myśl przyszła ci do głowy?
— Myśl zabrania bez podziału milionów mojejego wuja... Cóż nad to prostszego?
— Obawiam się zrozumieć cię...
— To znaczy, że mnie rozumiesz...
— Chcesz zgubić Raula...
— Chcę mieć miliony... Tem gorzej dla Raula jeżeli mi staje na zawadzie!
— Cóż chcesz uczynić?
— Mistrzowski zamach, bądź pewna, gdyż znalazłem to czego szukałem... przypadek nastręcza mi sposobność, mam pod ręką człowieka który może mi pomódz, sam bowiem działać nie mogę.
— Któż jest ten człowiek?
— Julian Vendame.
— Twój lokaj?
— Tak jest.
— I ośmielisz się zaufać mu? Wziąść go za wspólnika?
— Wybrałbym go z tysiąca... Jestem jego pewny...
— Wierzysz w jego poświęcenie?
Filip pogardliwie wzruszył ramionami.
— Jego poświęcenie! — powtórzył śmiejąc się — oh! bynajmniej! Julian poświęca się tylko dla własnego interesu. Otóż w jego interesie leży pomagać mi... Z resztą wskutek pewnych szczególnych okoliczności znajduje się on w absolutnej odemnie zależności... A zatem nic nie ryzykuję a mam prawo na niego rachować... Pozostań tu moja matko... Wychodzę na godzinę.
— Gdzie idziesz?
— Idę do siebie...
— Widzieć się z tym lokajem, zapewne?
— Właśnie.
— Ostrzegam cię raz jeszcze, strzeż się...
Filip nic nie odpowiedział i wyszedł. Na dziedzińcu spotkał odźwiernego.
— Berthaud — rzekł mu — jak Honoryuaz powróci, uprzedź go, że interes powołuje mnie do sądu... Za godzinę lub dwie powrócę...
— Polecenie pana barona, zostanie spełnione — odrzekł Berthaud.
Młody człowiek poszedł ulicą Garancière, minął ogród Luksemburski i w niecałe dziesięć minut zna-
Strona:PL X de Montépin Panna do towarzystwa.djvu/38
Ta strona została przepisana.