— Zdawałoby się, że cię coś niepokoi? — rzekł Filip.
— Nic mnie nie niepokoi, ale jedna rzecz mnie intryguje...
— Cóż takiego?
— Zapytuję siebie, jakim sposobem ukrycie zwłok może pana barona wprowadzić w posiadanie całej sukcesyi?
— Nie trudź się odgadywaniem... — rzekł Filip z uśmiechem. — To moja tajemnica. Zresztą później zrozumiesz to co ci się wydaje teraz niepojętem. Masz moje instrukcye... Działaj.
— Aby działać, brakuje mi najważniejszej rzeczy...
— Czego?
— Nerwu wojny...
— Pieniędzy?
— Tak jest jest pieniędzy, tak panie baronie.
— Wieleż ci potrzeba?
— Na kupno wozu i konia nie podobna oznaczyć cyfry, dla tego głównie, że nie będę miał czasu targować się... Pójdę na koński targ... Czasami można tam znaleźć coś niezłego... Nie wiem co kosztuje trumna dębowa w najlepszym gatunku... Potem tablica, wyrycie napisu, narzędzia... Niech mi pan baron da trzy tysiące franków... Podam panu wiernie ścisły obrachunek moich operacyi.
Filip otworzył szufladę wyjął trzy bilety bankowe i podał je Julianowi.
— Masz wszystko co ci potrzeba, idź i załatw się szybko...
— Jdę natychmiast, aby być gotowym na jutro rano nie mam chwili do stracenia.
— Jutro między ósmą a dziewiątą będę w Chapelle-en-Serval...
— Będę oczekiwał na pana barona...
Julian Vendame włożywszy ubranie, przez nas opisywane, nadające mu pozór wieśniaka, nałożył rudą perukę, pozostałą z jakiegoś maskaradowego przebrania, która zmieniła go nie do poznania, włożył miękki kapelusz, i przez bulwar Montparnasse udał się na koński targ.
Na targu nabył konia młodego i silnego, mocny zaprząg i karyolkę czyli szaraban, który już znamy. Potem udał się do administracyi pogrzebowej. Zapytano go czego sobie życzy:
— Jutro rano mój kochany panie, wyjeżdżam do Seine-Port — odpowiedział tonem i z ruchami prawdziwego wieśniaka. — Jadę pochować jednego z moich wujaszków, poczciwego człeka, który umierając zostawił mi niezłą sumkę. Przez wdzięczność chciałbym go porządnie pochować i kochanemu nieboszczykowi sprawić dobrą trumnę dębową, coś lepszego. Nie idzie mi o cenę... Przychodzę więc prosić, żeby panowie odstąpili mi jedną taką trumnę... Czy to możliwe...
— Naturalnie.
— A czy mogę zobaczyć towar?
— Masz pan kartkę do fabryki, ulica Chemin Vert... Zapłacisz pan tam w kasie.
Urzędnik dał kartkę Julianowi, ten wziąwszy ją zapytał:
— A kiedy będę mógł przyjechać jutro rano, aby zabrać?
— Choćby nawet o siódmej, jeśli pan tego sobie życzysz...
— Bardzo dziękuję kochanemu panu, do przyjemnego widzenia się, jeżeli drugi spadek otrzymam.
Vendame wyszedł z biura administracyi pogrzebowej.
— Teraz — rzekł — trzeba do jutra umieścić gdzie wóz i konia.
Na ulicy Saint Denis znalazł oberżę gdzie postawiono wóz w wozowni a konia wzięto do stajni. Potem poszedł do rytownika i kazał wygotować tablicę na wieczór.
Filip de Garennes po odejściu lokaja wyjął z kieszeni kopertę zawierającą testament hrabiego Maksymiliana de Vada»s i pokwitowanie Mikołaja Vendame. Odczytał oba te dokumenty z wielką uwagą i zapalił świecę aby je zniszczyć.
Już dotykał prawie płomienia, gdy nagle powstrzymał się, zastanowił przez kilka sekund i rzekł głośno prawie:
— Co ja chciałem uczynić? Spalić te papiery byłoby szaleństwem! Jeżeliby wypadkiem jakimś którego niepodobna przewidzieć, pierwszy mój projekt się nie udał, staną się one dla mnie deską zbawienia!
Schował testament i pokwitowanie w szufladę biurka i powrócił do pałacu przy ulicy Garancière, gdzie nic nowego nie zaszło podczas jego nieobecności.
Jak wiemy Julian święcie zastosował się do otrzymanych rozkazów, i plan Filipa wykonany został z najzupełniejszem powodzeniem.
Powróćmy teraz do doktora Gilberta, którego dwa psy Agra i Nello wykopały głęboki dół na polu Pontarmé.
Zeszedłszy do tego dołu, doktór ujrzał deskę dębową a na niej tablicę miedzianą noszącą napis: Karol-Maksymilian hrabia de Vadans...
— Trumna! — wykrzyknął — trumna, nosząca nazwisko mego brata!
Blady, drżący z twarzą zmienioną ze wzruszenia, dodał:
— Brat mój umarł!... i na tej ziemi nie będącej cmentarzem, ani nawet ogrodzonej, pochowano go! Co to może znaczyć? Wszak hrabiowie de Vadans posiadają grób familijny na cmentarzu Compiègne. Dla czegóż trumna mojego brata leży tu na czystem polu?... Cóż to za tajemnica otacza jego śmierć? Jakaż dziwna okoliczność, zapewne kryminalna, spowodowała ukrycie tu tego trupa?
Po chwili namysłu, Gilbert nachylił się i raz jeszcze odczytał napis wyryty na tablicy miedzianej:
— Zmarł 25 lipca 1881 — rzekł przeczytawszy. — A więc trzy dni temu!... Cóż się to działo przed trzema dniami? Co za zadziwiająca, niesłychana fantazya losu, przyprowadziła mnie dziś właśnie na to miejsce gdzie spoczywa ziemska powłoka brata, znieważonego prezemnie, osiemnaście lat temu!... Czy to sprawiedliwość Boska przywiodła mnie tu aby mi przypomnieć zbrodnię jakiej się dopuściłem, odżywić wyrzuty sumienia? Czy też rozkazuje mi pomścić te go którego kiedyś znieważyłem? Zbrodnia jakaś została spełnioną... Chcę wiedzieć... będę wiedział. Powinienem może zawiadomić natychmiast sąd o mojem odkryciu?... Bezwątpienia powinien bym... a jednak nie uczynię tego, zanim nie obejrzę trumny, i nie przekonam się jaką śmiercią brat mój umarł.
Strona:PL X de Montépin Panna do towarzystwa.djvu/40
Ta strona została przepisana.