Strona:PL X de Montépin Panna do towarzystwa.djvu/44

Ta strona została przepisana.

swego pokoju, powiedziawszy swej pannie do towarzystwa:
— Idź spocząć Genowefo... trzeba będzie wstać jutro o wschodzie słońca, chciałabym żebyś mi pomogła przy ubieraniu się, sama nie dojdę do ładu. Zapukaj do moich drzwi punkt o ósmej, proszę cię.
— Dobrze.
Genowefa skłoniła się pani de Brénnes i udała się do swego pokoiku.
Biedne dziecko czuło się niespokojne, serce jej biło. Jak tylko znalazła się sama, łzy rzuciły się jej do oczu. Upadła na kolana, złożyła ręce i poczęła szeptać:
— Mój Boże, mój dobry Boże, dla czego dozwoliłeś aby w mem sercu zrodziła się ta miłość bez nadziei, mogąca mi przynieść tylko boleść i upokorzenie? Dla czego weszłam do tego domu, w którym się duszę? dla czego brak mi siły ażeby go opuścić. Boże mój, opiekuj się Raulem! Oświeć go! Uczyń żeby to stworzenie bez serca nie zostało nigdy jego żoną! Uczyń ażeby nie kochał tej, która nic nie kocha! Niech będzie szczęśliwy mój Boże, a nie będę się nigdy skarżyć, że cierpię...
Ostatnie słowa tej wzruszającej modlitwy zamieniły się w łkanie.
Genowefa pozostała czas jakiś jeszcze klęcząc ze schyloną głową, twarzą łzami zalaną.
Zwolna uspokoiła się, wstała czując ulgę, prawie pocieszona i nie myślała już tylko o spoczynku.
Nazajutrz o godzinie wpół do dziesiątej rano, pani de Brénnes, Leonida i Genowefa udały się w powozie na dworzec Północny, gdzie wsiadły w pociąg idący do Compiègne.


XX.

Filip de Garennes powrócił z nocnej wyprawy około szóstej rano i natychmiast rzucił się na łóżko.
O ósmej Julian Vendame obudził go, mówiąc:
— Pan baron wie, że musi być na dwunastą w Compiègne...
Jakkolwiek znużony (czytelnicy wiedzą, że miał do tego powody) młody człowiek zerwał się z łóżka, wdział szybko żałobne, ubranie jakiego wymagały okoliczności, posłał Juliana po fiakra i pojechał po matkę na ulicę Madame.
Baronowa oczekiwała go z gorączkową niecierpliwością.
Niepokój, niedozwolił jej przez noc całą oka zamknąć.
Najgorsze przeczucia ogarniały jej umysł.
Widząc syna wchodzącego, bladego, ze zmienioną twarzą, przeraziła się.
— Złe nowiny, nieprawdaż? — zapytała ze drżeniem. Nie powiodło ci się.
— Ale owszem, moja matko... — odrzekł Filip.
— Naprawdę?
— Przysięgam ci.
— A zatem, trumna?
— Na sześć stóp w ziemi, w miejscu, w którem nikt jej szukać nie będzie! Nie podobna jej znaleźć, zapewniam cię...
— A czy nie będą podejrzywać zamiany?
— Nie... szystko było cudownie wykonane. Wiedziałem, że Vendame jest człowiekiem niezwykłej inteligencyi.
— Taka nadzwyczajna inteligencya, bywa czasami niebezpieczną.
— Przyznaję, lecz nie w tym razie. Mówiłem ci już, że trzymam Juliana...
— Co nie przeszkodzi, że go bardzo drogo zapłacisz.
— Naturalnie.
— Obiecałeś mu dużą sumę? Sto pięćdziesiąt tysięcy franków, jeżeli się powiedzie.
— To drobnostka, zapłacimy nie czując tego. Czy zapytywałeś go?
— O co?
— O tę dziewczynkę umieszczoną u jego rodziców w Nanteuil-le-Haudoin, osiemnaście lat temu.
— Strzegłem się tego uczynić.
— Jednakże... — zaczęła baronowa.
— Pocóż go zapytywać? — przerwał Filip. — Dziecko to powinno pozostać nieznanem, i nikt na świecie nie myśli nią się zajmować... Mówić o niej, byłoby to narażać się na obudzenie podejrzeń, przypuszczeń, byłby to jednem słowem, szczyt niezręczności... Uchodzi ona za córkę Mikołaja Vendame. Pozostawmy ją w cieniu, dla nas daleko lepiej... Jedną tylko rzeczą zająć się muszę...
— Jaką?
— Dowiedzieć co się dzieje z tak zwaną Honoryną Lefebvre...
— To będzie trudno...
— Nie tak trudno, jak ci się zdaje matko.
— Gdzież znaleźć tę kobietę?
— Hrabina Joanna de Vadans umarła w szalecie, w Compiègne, nieprawdaż?
— Tak. — 17-go grudnia 1863?
— Tak.
— Tegoż samego dnia dziecko zapisane zostało w księgach stanu cywilnego Compiègne, a jeżeli wierzyć można deklaracyi testamentu i pokwitowaniu, tegoż samego również dnia zaniesiono je do Nanteuille-Haudoin, widocznie więc ta Honoryna mieszkała w Compiègne... w Compiègne zatem będę się dowiadywał... Ale jedźmy już moja matko... Zaledwie mamy dość czasu, aby dojechać do dworca przed odejściem pociągu... pogadamy w drodze.
Pani de Garennes była gotową.
Zeszła z synem i wsiadła do fiakra, który ich dowiózł do dworca Północnego.
Podczas drogi przerwana rozmowa, zawiązała się na nowo.
— I cóż powiesz tej... tej Honorynie? — zapytała baronowa.
— Nic zupełnie... — odrzekł młody człowiek — strzedz się będę wchodzić w jakiekolwiek z nią stosunki... Potrzebuję tylko wiedzieć co ona robi i co się z nią działo przez ciąg tych lat osiemnastu.
— Może ona już nie żyje...
— Toby wszelkie kroki uczyniło zbytecznemi.
— W każdym razie, bądź ostrożnym.
Filip uśmiechnął się.
— Zawierz mi moja matko — rzekł — z mojej winy nasze interesa z pewnością skompromitowane nie