Fiakr stanął przy dworcu.
W parę minut pociąg wiózł do Compiègne baronowę z synem, a jednocześnie kilka osób zaproszonych na pogrzeb.
Filip i pani de Garennes uważając w dobrym tonie udawać pogrążonych w boleści, ukłonem powitali towarzyszów podróży, nie przemawiając wszakże ani słowa.
Na dworcu w Compiègne Honoryusz i Berthaud przybyli od rana, oczekiwali przy powozach wynajętych poprzedniego dnia. Otwierali kolejno portyery i ze trzydzieści osób udało się do szaletu.
Matka i syn połączyli się z Raulem de Challins, i wszyscy troje, w charakterze najbliższych krewnych zmarłego, czynili zaproszonym honory domu okrytego żałobą.
Raul zdawał się szukać wzrokiem kogoś, którego dotychczas nie było.
Nagle zadrżał ujrzawszy wchodzące do salonu panie de Brénnes i Genowefę.
Zbliżył się do nich prędko i ściskając ręce Leonidy i margrabiny, powiedział:
— Dziękuję paniom po tysiąc razy z głębi serca, żeście zechciały przyjechać oddać ostatnią posługę temu, który był dla mnie ojcem prawie. W zrusza mnie głęboko ten dowód sympatyi... Nie zapomnę go. Nigdy nie zapomnę...
Słowa te wypowiedziane ze wzruszeniem, sprawiły pannie de Brénnes radość nie do opisania.
Wdzięczność Raula łączyła się z miłością... Rozwiązanie nie długo da na siebie oczekiwać.
Młody człowiek zwrócił się do Genowefy:
— I pani także panno Genowefo, jestem bardzo wdzięczny — wyjąknął — dziękuję pani że przyjechałaś, a tym paniom dziękuję, że panią przywiozły...
Wyciągnął do niej rękę, na której Genowefa nieśmiało złożyła drżącą swą dłoń.
Spojrzeli sobie w oczy.
Młodej dziewczynie zdawało się, że ją siły opuszczą.
Zwolna cofnęła rękę. Raul opuścił panie de Brénnes aby się zbliżyć do kuzyna Filipa de Garennes.
Leonida oddana cala radości, nie zauważyła pomieszania Genowefy. Ta ostatnia zwolna przyszła do siebie, lecz jej serce nie przestawało skakać w piersiach, jak ptaszek w klatce zamknięty.
Mistrz ceremonii wszedł zapowiadając wyniesienie zwłok.
Zaproszeni wyszli uszykować się za karawanem na którym żałobnicy umieścili trumnę dębową.
Damy zajęły miejsca w powozach.
Mężczyźni szli pieszo za karawanem, z Raulem i Filipem na czele.
Z kościoła po mszy śpiewanej, udano się na cmentarz i trumna wstawioną została do grobu familijnego, tego samego, w którym osiemnaście lat temu złożone były zwłoki hrabiny Joanny.
Panie de Brénnes, chcąc pomówić z p. de Challins pozostały cokolwiek w tyle.
— Powracasz pan zaraz do Paryża? — zapytała margrabina Raula.
— Nie, nie zaraz — odpowiedział młody człowiok.
— Dla czegóż nie jedziesz pan z nami? — rzekła Leonida.
— Mam pewne rozkazy wydać w szalecie...
— Ale zobaczemy pana nie długo?
— O tak, wkrótce! i — dodał Raul, patrząc na Genowefę — mam paniom uczynić pewne zwierzenie.
— Zwierzenie? — powtórzyła pani de Brénnes.
— Tak jest, zwierzenie, które jak sądzę bardzo panie zadziwi.
— Kto wie? — rzekła Leonida.
Strona:PL X de Montépin Panna do towarzystwa.djvu/45
Ta strona została przepisana.