— Dziękuję ci Honoryuszu... Nie mam już, przynajmniej jak na teraz, nic więcej do pytania... i zbytecznem uważam przypominać ci znowu zupełne milczenie o tem, co się tutaj stało.
— Dałem panu słowo, że będę milczał, i nikt nie będzie w stanie zmusić mnie do złamania przyrzeczenia.
— Ah! ale słówko jeszcze... Czy wiesz kiedy spadkobiercy zostaną wprowadzeni w posiadanie sukcesji po moim bracie?
— Nie panie i jak sądzę żadne kroki dotychczas w tym przedmiocie nie zostały jeszcze poczynione.
— Chciałbym być uprzedzonym o dniu, w którym wezwani zostaną do notaryusza.
— Dam panu znać...
— Liczę na ciebie...
— Gdzie mam panu przysłać to zawiadomienie?
Gilbert zbliżył się do pulpitu, wziął pióro i nakreślił kilka wyrazów na arkuszu listowego papieru, który mu podał Honoryusz.
— Pod tym adresem, który ty jeden będziesz znał — rzekł.
— Panie doktorze — rzekł stary sługa — cała ta tajemnica przestrasza mnie, pytania jakie mi pan zadawał przerażają mnie.
— Dlaczegóż?
— Zdaje się, że pan wierzysz, że coś strasznego zdarzyło się w pałacu, jakaś niegodziwość...
— Niczemu jeszcze nie wierzę Honoryuszu, nie podejrzywam niczego i nikogo — odrzekł doktór. — Szukam dowodów których potrzebuję aby rzucić światło na pewne rzeczy... Do widzenia... wkrótce być może...
Ścisnął rękę starego sługi, który go odprowadził do bramy od ulicy Garancière, potem poszedł przez plac Saint-Sulpice, gdzie czekał fiakr którym przyjechał, i kazał mu jechać do biura administracyi pogrzebowej, na ulicę Aubervillers.
— Gubię się w domysłach — mówił do siebie jadąc — co za labirynt! co za przepaść ciemności! Żadnego śladu Genowefy, której urodzenie brat mój ukrywał, chociaż zapisał ją pod swojem nazwiskiem w księgach stanu cywilnego... Nie ma testamentu, gdy tym czasem słowa odbite na bibule są dla mnie niezbitym dowodem, że testament był napisany! — Został zatem usunięty... Przez kogo? Dla czego, w jakim celu? wszak żadna zbrodnia nie została spełnioną, śmierć Maksymiliana była naturalną, niczego nie potrzebowano ukrywać, dla czegóż więc odmówiono memu bratu spoczynku w grobie familijnym i zakopano jego zwłoki na polu, tak jak się zakopuje trupa jakiegoś wstrętnego zwierzęcia? Nie pojmuję! lecz choćbym miał świat poruszyć, muszę znaleźć rozwiązanie tej ponurej zagadki...
W pałacu nikt nie wiedział o istnieniu Genowefy, nie ona jest zatem powodem usunięcia testamentu.
Wypowiedziawszy te słowa Gilbert zatrzymał się i począł się zastanawiać.
— Kto wie? — rzekł nareszcie — nic nie dowodzi, żeby w ostatniej chwili brat mój nie zwierzył się ze swej tajemnicy przed Raulem de Challins, który go nie opuszczał. Być może — testament wyjawiał istnienie córki, miejsce w którem była ukrytą, a wtedy Raul, ażeby odzyskać sukcesyę, której go Genowefa pozbawiała, zniszczył ten akt... Ah! nie masz go jeszcze, tego majątku panie Raulu de Challins, i jeżeli córka moja żyje, nie będziesz go miał nigdy... przysięgam!
W tem miejscu monologu Gilberta, fiakr się zatrzymał.
— Stanęliśmy już panie — rzekł woźnica nachylając się do portyery.
Doktór wysiadł z powozu i wszedł pod sklepienie prowadzące na wielki dziedziniec dachem szklannym pokryty.
Jeden z urzędników zbliżając się zapytał:
— Czy pan życzy sobie zamówić pogrzeb?
— Nie, przychodzę prosić panów o pewne wyjaśnienie.
— W jakim przedmiocie?
— W przedmiocie przewiezienia zwłok.
— Które miało miejsce?
— Przed trzema dniami.
— Bardzo dobrze panie... Tam, na lewo, na dole, biuro n r. 3.
Idąc za tą wskazówką, Gilbert wszedł do biura pod nr. 3 gdzie stary urzędnik przyjął go grzecznie i zapytał czego sobie życzy.
— Przychodzę do pana — rzekł mu doktór — aby go prosić o informacyę, w jaki sposób przewiezione zostały zwłoki hrabiego Maksymiliana de Vadans, zmarłego w Paryżu w swoim pałacu, przy ulicy Garancière?
— Nic łatwiejszego, zaraz się dowiem.
Otworzył księgę i zapytał:
— Powiedz mi pan jeżeli łaska ścisłą datę przewiezienia zwłok?
— Dwudziestego siódmego tego miesiąca.
Urzędnik szukał pod wskazaną datą.
— Oto nazwisko, o które pan pytasz. Hrabia Karol Maksymilian de Vadans, zmarły przy ulicy Garancière; przewieziono do Compiègne (Oise) — furgon N. 7, wyjechał z Paryża o czwartej minut trzydzieści popołudniu...
— Zapewne na kolej...
— Nie panie; furgon udał się drogą kołową, a ponieważ odległość jest znaczna, konduktor otrzymał rozkaz, zatrzymania się w wiosce Pontarmé; przybył tam o dziewiątej wieczór, nocował, i pojechał dalej o czwartej rano, na miejscu zaś przeznaczenia w Compiègne stanął o dziewiątej minut trzydzieści zrana...
— A zatem furgon, zatrzymywał się w Pontarmé?
— Tak panie, około siedmiu godzin...
— Czy kto z familii towarzyszył zwłokom?
— Ten który podpisywał papiery, pan Raul de Challins, siostrzeniec zmarłego, jak sądzę...
— A kto prowadził furgon?
— Niejaki Saturnin, jeden z naszych najdawniejszych furmanów, bardzo uczciwy człowiek, na nieszczęście czasem się upija... Może pan jesteś członkiem familii, może masz pan jakie zażalenie przeciw furmanowi?
— Nie bynajmniej, żadnego zażalenia... potrzebowałem tylko dowiedzieć się, czy przewiezienie ciała odbyło się koleją, czy też zwykłą drogą... Wiem co chciałem i pozostaje mi tylko podziękować panu.
— Nie ma pan za co dziękować, jesteśmy na rozkazy publiczności.
Strona:PL X de Montépin Panna do towarzystwa.djvu/54
Ta strona została przepisana.