— Pan de Challins znajdzie się pod ciężarem strasznego oskarżenia.
— Na to właśnie rachuję... rzekł Filip ostrym i ponurym tonem.
Vendame pomimo zepsucia i zakamieniałej duszy, spojrzał na swego pana z prawdziwem przerażeniem.
— Ależ, wyjąknął, jeśli oskarżają pana Raula, zostanie aresztowany.
— Koniecznie.
— A jeśli zostanie aresztowany, będą szukać dowodów... zarządzą ekshumacyą ciała na cmentarzu w Compiègne, aby dopełnić sekcyi...
— To również niewątpliwie nastąpi.
— I znajdą w grobie familijnym trumnę pustą to jest napełnioną ziemią... i...
— I, przerwał baron de Garennes, tak samo jak oskarżają dziś mego kuzyna o otrucie swego wuja, oskarżać go również będą o usunięcie zwłok noszących dowód jego zbrodni.
— Nieszczęśliwy nie będzie mógł się bronić.
— Probować będzie, ale napróżno... Oczywistość będzie przeciwko niemu, oczywistość materyalna, niewątpliwa, ponieważ on sam towarzyszył zwłokom w podróży z Paryża do Compiègne... Zostanie więc skazany, a sam fakt skazania, czyni go niezdolnym do dziedziczenia.. Zaczynasz więc odgadywać do czego zmierzam?...
Julian Vendame podskoczył i uderzył się pięścią w głowę.
— Co za osioł zemnie! zawołał. — Zaczynałem już żałować tego naiwnego chłopca!
— Teraz rozumiesz?
— Rozumiem i podziwiam! Pan baron jest wielkim człowiekiem! Ta mała kombinacyjka w wyższym jest gatunku! Nic równego nie widziałem nawet w Ambigu, najlepsi autorowie nie wpadli na taki pyszny pomysł! Niepodobna sprytniej usunąć współspadkobiercy! Dumnym się czuję, będąc w pańskiej służbie!
— A więc jak widzisz, potrzeba teraz ażeby pogłoski o otruciu hrabiego de Vadans rozeszły się w okolicach placu Saint-Sulpice...
— Tak jest panie, i widzę również, że dość będzie kilku słów zręcznie i w porę rzuczonych... aby ta plotka wielkie przybrała rozmiary, jak to zwykle bywa. Strumyk zamienia się w potok... Komisarz policyi zawiadomi prokuratora, a jak tylko sądy się wdadzą, interes pójdzie jak po mydle...
— Chodzi o założenie grzechotki.
— To rzecz bardzo łatwa.
— Twój własny interes wymaga abyś się tem zajął, ponieważ jak tylko obejmę w posiadanie spadek po wuju, otrzymasz majątek...
— Majątek bardzo skromny — rzekł Vendame. — Pan baron wspominał o stu piędziesięciu tysiącach...
— Tak jest, zdawałeś się zadowolony?...
— Zastanowiłem się później. Spadek jest zbyt piękny... Pan baron podwyższy do dwóchkroć.. przecież to go nie zrujnuje...
— Ależ — rozpoczął Filip.
— Targować się! byłoby to bardzo brzydko... — Przerwał Julian. — Sto pięćdziesiąt tysięcy za interes Pontarmé, a pięćdziesiąt tysięcy za grzechotkę.
— No zresztą, niech tak będzie, zgadzam się.
— Pan baron dobrze czyni... Ja się za to wywdzięczę... dziś już za późno, ale zaraz jutro od samego rana zabiorę się do roboty i zaręczam, że opinia publiczna zapali się jak mina prochu.
— No porozumieliśmy się. Nie mam ci nic więcej do powiedzenia i idę spać.
— Mam honor życzyć panu baronowi spokojnej nocy...
— Dobranoc Julianie.
Filip poszedł do swego pokoju, położył się do łóżka, trudno jednakże byłoby zaręczyć czy spał spokojnie.
Nazajutrz Julian, uważając, że nowa jego misya zwalnia go od służby przy panu, włożył swą rudą perukę, wyszedł od samego rana udając się w stronę ulicy Garancière.
W tej części miasta nikt go nieznał; mógł się więc pokazać bez obawy, puścić z ust kilka słów mających się stać owym strumykiem, który zamieniwszy się w straszny potok, spadnie na głowę nieszczęśliwego Raula de Challins.
Przeszedł ogród Luksemburski, ulicę Vaugirard aż do placu Saint-Sulpice, z uwagą przyglądając się rzadkim w tej stronie miasta sklepom, poczem wszedł na ulicę Garancière.
Mały zakład fryzyerski, a raczej golarnia zwrócił jego uwagę; sklepik ten znajdował się prawie naprzeciwko pałacu zmarłego hrabiego Karola Maksymiliana de Vadans.
Nad drzwiami, jak gdyby w jakiemś małem prowincyonalnem miasteczku zawieszona była mosiężna miseczka do golenia, i napis:
za 30 centymów.
— W golarniach tych, jak wiadomo zbierają się wszystkie plotki z całej okolicy, — rzekł do siebie Vendame. Potrzebuję tylko kazać sobie brodę ogolić.
Wszedł do sklepu.
Gospodarz południowiec, gadatliwy jak sroka, golił jednego ze swoich klientów z sąsiedztwa, którego niebieski fartuch, wskazywał rzemiosło szynkarza.
— Brawo! — pomyślał kamerdyner Filipa — nigdybym sam lepiej nie wybrał, drugiego mego słuchacza.
— Zaraz skończę z tym panem, i za chwileczkę będę na pańskie rozkazy — rzekł golarz obracając się Juliana Vendame i wskazując na krzesło, poczem rozpoczął na nowo z akcentem prowansalskim najlepszego gatunku, rozpoczętą rozmowę.
— Zapewne, że ich jest dwoje do podziału spadku — mówił — to jednak nie przeszkadza, że każde weźmie piękny kawał grosza. Zadowolniłbym się ja sam, jak mnie pan widzisz, połową czwartej części. Powróciłbym do Beaucaire, mego rodzinnego miasta, i żył sobie spokojnie nic nie robiąc, jak jaki gruby mieszczuch.
— Bardzo panu wierzę — rzekł szynkarz — mówią o pół tuzinie milionów.
— Gdyby nawet było więcej, to i to nie zdziwiłoby mnie wcale — odrzekł golarz — ogromne dochody, których się nie wydaje, szybko zwiększają majątek. Bogaty był jak Krezus, ten hrabia de Vadans.
Julian Vendame, nastawiający ucha, a przyznać należy, że przypadek wybornie mu usłużył, uznał chwilę stosowną do wtrącenia się do rozmowy.