nia sam na sam z panią, czego oddawna pragnąłem, a nigdybym nie ośmielił się prosić...
— Ze mną? pragnąłeś pan ze mną pomówić sam na sam? — rzekło młode dziewczę zdumione, zaledwie mogące wierzyć temu co słyszało.
— Tak jest panno Genowefo z panią samą...
— Ależ jeszcze raz pytam się: dla czego?
— Bo mam wiele rzeczy pani do powiedzenia... i mam nadzieję, że uczynisz mi ten zaszczyt i tę radość, że zechcesz m nie wysłuchać...
Genowefa chwiała się pod wpływem wzruszenia. Serce jej biło jak gdyby miało wyskoczyć.
Raul chciał z nią długo pomówić. Mój Boże, cóż on jej chce powiedzieć. Czy o pannie de Brénnes mają we dwoje rozmawiać?
— Jestem gotowa słuchać pana — rzekła słabym głosem — siadaj pan proszę...
— Pan de Challins usiadł.
Genowefa, której nogi nie były już wstanie utrzymać, upadła prawie na krzesło o kilka kroków od niego. Nerwowe drżenie opanowało ją.
Młody człowiek przez chwilę jak gdyby zbierał myśli, poczem rozpoczął:
— Czy przypominasz sobie pani, słowa które powiedziałem przy niej i w obecności pań de Brénnes w Compiègne, w chwili kiedyście panie odjeżdżały do Paryża?
— Czy przypominam sobie? — odpowiedziała Genowefa z wysileniem. — Oh! tak przypominam sobie!!! Mówiłeś pan pani de Brénnes i jej córce, że masz im uczynić pewne ważne zwierzenie... że chodzi o pańskie szczęście... przyszłość...
— Mówiłem prawdę, chodzi o moją przyszłość, o moje szczęście... Zwierzenie to chciałem uczynić pani de Brénnes... Nie ma jej, cieszy mnie to... Pani więc je uczynię, i tak będzie lepiej, gdyż za nim z temi paniami się rozmówię, będę pewny pani przyzwolenia...
— Mego przyzwolenia? — powtórzyła Genowefa — źle słyszę, albo źle rozumiem...
— Nie, słyszysz pani dobrze, i rozumiesz dobrze.
— Ależ to niepodobna, zbyt mało tu znaczę, ażeby moje zezwolenie, mogło być panu potrzebnem.
— Mylisz się pani... jestto jedyne bez którego nie mogę się obyć, ponieważ chodzi o panią.
— O mnie, — wyjąknęła Genowefa.
— Tak jest pani, o panią? Jeżeli do tej chwili nie uczyniłem ci wyznania, które usłyszysz, ta dla tego, że zanim mogłem pomyśleć o przyszłości, musiałem myśleć o teraźniejszości... Przywiązanie i szacunek zatrzymywały mnie przy boku starca, będącego ojcem dla mnie, obowiązkiem moim było chwilowo poświęcić mu wszystko. Dziś, ten starzec, mój wuj ukochany, żyć przestał... Pozostawia mi wielki majątek, o który mnie nie chodzi, lecz śmierć jego daje mi swobodę rozporządzania moją osobą. Przychodzę więc wyjawić ci pani moje uczucia, i prosić o pozwolenie wypowiedzenia ich przed panią de Brénnes, której powierzyła cię familia i na nią zlała władzę macierzyńską.
Raul zatrzymał się, oczekiwał odpowiedzi.
— Zdaje mi się, że to sen — rzekła cichym głosem Genowefa. — Napróżno usiłuję zrozumieć pana. Słowa twoje uderzają w moje uszy, ale nie nie przedstawiają żadnego umysłowi memu znaczenia. O mnie tu chodzi, mówisz pan i mówisz pan zarazem o swej przyszłości, o szczęściu...
— Naturalnie, że mówię! — rzekł Raul, potem nagle z ogniem, namiętnym tonem dodaje: — Genowefo; od pierwszego dnia kiedym cię ujrzał, pokochałem cię... Genowefo kocham cię...
Genowefa zbladła jak śmierć, wstała i przyciskając obydwoma rękami lewą stronę piersi, wyjąknęła cichym głosem:
— Pan mnie kochasz. Mnie, kochasz.
— Z całego mego serca, z całej mojej duszy. Na zawsze!
Raul również powstał.
Schwycił rękę Genowefy, ta uczuła ogień przebiegający jej ciało i słodkie upojenie ogarniające całą jej istotę. Ręki nie odebrała.
Raul mówił dalej:
— Dziś kiedy niezależę już od nikogo, przychodzę prosić cię o pozwolenie wyjawienia mej dla ciebie miłości przed panią de Brénnes, jako zastępującej twoją rodzinę, i proszenia jej o twoją rękę. Czy pozwalasz mi Genowefo?
— Nie... nie... — zakrzyknęło młode dziewczę — nie... nie uczynisz pan tego!
Potem nagle, zamilkła, obawiając się czy nie powiedziała za wiele...
Raul w tej chwili pobladł, tak jak przedtem pobladła Genowefa. Straszna niepewność opanowała jego serce.
— Czyż pomyliłem się — wyjąknął — kiedy zdawało mi się, że czytam w twoich oczach, że nie jestem ci obojętnym? Kiedy mi się zdawało, że mogę mieć nadzieję posiąść twój szacunek, sympatyę, przyjaźń nakoniec, jeżeli nie miłość? Czyż bym się pomylił?
Zamiast odpowiedzieć wprost na to pytanie, Genowefa wyszeptała:
— Wierz mi panie Raulu, że to coś mi powiedział wzrusza mnie do głębi serca... Ale czy dobrze zastanowiłeś się?
— Nad czem, chcesz abym się zastanawiał? — przerwał Raul. — Jedno wiem tylko... że cię kocham...
— Jestem córką biednych zrujnowanych wieśniaków.
— Cóż mnie to może obchodzić? Ja cię kocham!...
— Jesteś pan człowiekiem światowym, gentlemanem, nazywasz się wicehrabia de Challins, a ja... nazywam się Genowefa Vendame.
— A więc Genowefa Vendame zostanie wicehrabiną de Challins, chyba, że mnie nie możesz kochać, chyba, że oddałaś serce innemu!...
— Ja! — zawołało dziewczę z gwałtownym ruchem przeczenia. — Oddać innemu moje serce! Ah! nie wierz pan temu...
— Powiedz mi więc, że mnie kochasz Genowefo, albo przynajmniej, że kochać mnie będziesz... że mogę mieć nadzieję szczęścia, i że do nikogo innego należeć nie będziesz tylko do mnie...
— Nie będę należeć do innego, przysięgam...
— Słowa te czynią mnie najszczęśliwszym z ludzi, bo widzę w nich wyznanie!... Zaczekam powrotu margrabiny i jej córki, i powtórzę im w twojej obecności, to co tu powiedziałem.
Strona:PL X de Montépin Panna do towarzystwa.djvu/58
Ta strona została przepisana.