zmarszczyły, usta poruszyły, lecz powściągnął się i nie rzekł ani słowa.
To co usłyszał niedawno z ust Genowefy o projektach margrabiny i Leonidy zamknęło mu usta. Wzrok jego skrzyżował się z wzrokiem Genowefy, która wyszła niosąc kapelusz i lekkie okrycie panny de Brénnes.
— Siadaj kochany Raulu... — rzekła margrabina biorąc sama krzesło. — Oczekiwałyśmy twojej wizyty z niecierpliwością... Miałeś wiele interesów nieprawdaż?
— Tak droga pani, bardzo wiele... — odrzekł pan de Challins.
— Ale teraz jesteś pan już zupełnie swobodnym? — rzekła Leonida ożywionym tonem: — Będziemy częściej się widywać, mam nadzieję i liczę na to... Czy wiesz pan panie Raulu, że przez pana popełniłyśmy grzech ciekawości...
— Przezemnie pani? a to jakiem sposobem?
— Obiecując nam zwierzyć się...
Raul udał zadziwienie.
— Czyż mówiłem o jakimś zwierzeniu?
— Niewątpliwie, a nawet miało być bardzo ważnem, gdyż jak pan mówiłeś, chodziło o pańskie szczęście...
— Szczęście to rzecz rzadka, pragnie się go — oczekuje — spodziewa... a najczęściej nie przychodzi.
— Jeżeli jest kto, nie mający prawa tego mówić, to chyba ty panie Raulu! — rzekła margrabina. — Szczęście samo do ciebie wchodzi. Śmierć wuja, w tak młodym wieku, robi cię panem olbrzymiej fortuny.
— Pieniądze mogą dać rozkosze, ale nie szczęście.. — rzekł Raul.
— Ależ to paradoks! — odezwała się Leonida — pieniądz jest królem świata, jest wszystkiem!
— Pozwolisz pani, że będę przeciwnego zdania.
— Oh! moje dzieci, nie sprzeczajcie się! — przerwała margrabina. — Pogarda bogactw jest w bardzo dobrym guście, i najmniejszej nie sprawia przykrości kiedy się je posiada. Ale nie o to chodzi. Oczekujemy obiecanego zwierzenia... Wszystko co ciebie dotyczy mój Raulu... bardzo nas interesuje... Mów więc...
Raul miał umysł prawy i zacną z gruntu naturę. Wiedząc o złudzeniach pani de Brénnes względem siebie, uważał za swój obowiązek rozczarować je.
— Będę więc paniom posłusznym — odrzekł — lecz ciekawość wasza nie będzie zadowoloną, nie tylle bowiem pragnę zwierzyć się przed paniami, jak raczej prosić o radę.
— O radę?... — zapytała margrabina.
— Tak jest.
— W jakim przedmiocie?
— W przedmiocie zamiaru, jaki powziąłem.
Leonida słuchała z łatwą do zrozumienia chciwością, od samego początku całej tej rozmowy. Sama pani de Brénnes również była bardzo wzruszoną.
Raul mówił dalej:
— Byłaś pani przyjaciółką mojej matki i mnie okazywałaś zawsze życzliwość, panią zatem naturalnie, chciałem prosić o radę, kiedy idzie o moją przyszłość.
Margrabina spojrzała na córkę.
Leonida zrozumiała znaczenie tego spojrzenia i zaczerwieniła się po uszy.
Manewr ten nie uszedł uwagi pana de Challins i dowiódł mu, o ile Genowefa miała słuszność.
— Słucham cię Raulu, nietylko z uwagą, ale sercem całem — rzekła pani de Brennes.
— Rzecz to nader prosta... — mówił Raul całkiem naturalnym tonem. — Jestem w położeniu niezależnem... wkrótce obejmę majątek, którego cyfra o wiele przewyższa moją ambicyę i moje nadzieje... Czy nie zdaje się pani, że byłoby rozsądnie ożenić się?...
Leonidzie serce biło gwałtownie.
Nie ma wątpliwości wkrótce zostanie wicehrabiną de Challins i milionerką?
— Istotnie to byłoby bardzo rozsądnie! — odpowiedziała margrabina. — Radzę ci z całej duszy mój Raulu, ażebyś jaknajprędzej przyprowadził do skutku to mądre postanowienie... Ażeby zająć w świecie miejsce godne nazwiska które nosisz, powinieneś kobietę postawić na czele twego domu.
— Tak właśnie myślałem i z góry byłem przekonany, że mogę liczyć na słowa zachęty z ust pani... Otóż mój dług zapłacony, to jest obiecane przezemnie zwierzenie...
Leonida, dotknięta złem jakiemś przeczuciem, zadrżała.
— Czy to wszystko? — zawołała.
— Tak jest pani, to wszystko.
— Ależ — zauważyła pani de Brénnes — słuchając pana, zdawałoby się, że tu chodzi o jakiś mglisty, oddalony projekt.
— Nie pani... Postanowienie moje jest stanowcze, nieodwołalne...
— I czy zarówno jak postanowienie i wybór uczyniony? — wyjąknęła margrabina drżącym głosem.
— Tak pani.
— Czy nie będzie niedyskretnem zapytać się czy wybór pański padł na osobę nam znaną?
Leonida i jej matka przestały oddychać.
— Pytanie nie jest bynajmniej niedyskretnem... rzekł Raul z uśmiechem — chodzi o osobę, której panie nie znacie...
Pani de Bénnes uczuła krew stygnącą w żyłach. Spadła z wysokości!...
— O osobę, która zasługuje zarówno na miłość jak i na szacunek — mówił dalej Raul.
— Kocham ją oddawna... lecz zmuszony byłem czekać, zanim zostałem w zupełności panem samego siebie.
Słowa te Raula nie pozostawiały żadnej nadziei. Matka i córka obie powstały.
— Mój drogi chłopcze — rzekła margrabina z widocznym przymusem, życzę ci aby twój wybór zapewnił ci szczęście.
— Zapewni mi je niezawodnie! — odrzekł Raul z rozjaśnioną twarzą — mam silną wiarę.
— Wierzy się zawsze temu czego się pragnie — rzekła Leonida suchym tonem.
— Niech Bóg ustrzeże pana od zawodu!
— Dziękuję pani, że mi tego życzysz... — odpowiedział młody człowiek kłaniając się.
Zrozumiał, że wizyta zbyt długo już trwała i opuścił dom przy ulicy Saint-Dominique nie zobaczywszy Genowefy. Ani matka, ani córka kroku nie zrobiły aby go odprowadzić.
Strona:PL X de Montépin Panna do towarzystwa.djvu/60
Ta strona została przepisana.