Strona:PL X de Montépin Panna do towarzystwa.djvu/67

Ta strona została przepisana.

Odczytawszy list powyższy, brat hrabiego Maksymiliana, włożył go w kopertę, wraz z aktem urodzenia Genowefy i napisał:

„Do pana prokuratora Rzeczypospolitej departamentu Sekwany. W jego biurze“.

Nazajutrz opuścił Morfontaine, udając się do Paryża.
Na dworcu Północnym wsiadł do fiakra i kazał się zawieść do Pałacu Sprawiedliwości.
Tam zapytał gdzie się znajduje gabinet prokuratora Rzeczypospolitej, oddał list woźnemu, którego widzieliśmy wchodzącym do gabinetu prokuratora.
— Co to jest? — zapytał ten ostatni.
— Pilny list do pana prokuratora Rzeczypospolitej. Osoba która go przyniosła utrzymuje, że chodzi o rzecz wielkiej wagi.
— Kto jest ta osoba?
— Jakiś pan już nie młody, powierzchowności wzbudzającej szacunek... w grubej żałobie...
— Czy czeka na odpowiedź?
— Nie, odszedł zaraz po oddaniu mi listu.
— Daj mi go.
Woźny podał kopertę prokuratorowi, który spiesznie przeciął ją scyzorykiem i wydobył zawierające się w niej papiery.
Akt urodzenia przedewszystkiem zwrócił jego uwagę. Położył go, przebiegł oczami, i na twarzy jego dał się widzieć wyraz głębokiego zadziwienia, zawołał.
— Ależ to cudowne!
— Cóż to takiego? — zapytał szef Bezpieczeństwa.
— Rzecz całkiem nieprzewidziana, zadziwiająca! Zgadnij pan co mi przysłano. Zresztą nie mógłbyś pan nigdy odgadnąć. Wszak mówiliśmy o sprawie hrabiego de Vadans.
— Tak jest, czy ten list sprawy tej dotyczy?
— Jak nie może być więcej, daje mi on wiadomość niesłychaną prawdziwie! Oto akt urodzenia autentyczny legalnej córki hrabiego, córki, której istnienia nikt nie podejrzywał.
— Cóż to znaczy? — poszepnął szef bezpieczeństwa.
— List dołączony do aktu zapewne nas objaśni.
Odczytał głośno, powoli i wyraźnie te kilka frazesów, któreśmy wyżej przytoczyli.
— I któż podpisał? — zapytał szef bezpieczeństwa.
Doktór Gilbert.
— Nazwisko zupełnie mi nieznane.
— Ani mnie także, zdawałoby się, że to pseudonim.
— Sprawa staje się coraz bardziej tajemniczą...
— Nie takiem jest moje zdanie — odrzekł prokurator Rzeczypospolitej — zaczynam, jak sądzę, odgadywać. Jeden z dwóch siostrzeńców, wicehrabia de Challins, wiedząc o istnieniu legalnej dziedziczki, zniszczył testament i otruł testatora, postarawszy się o zamknięcie go przed całym światem, aby tajemnica na jaw nie wyszła... Cóż pan o tem myślisz?
— Myślę, że to jest logicznem, a tem samem prawdopodobnem...
— Ale, od kogo pochodzi to ostrzeżenie? Kto to może być ten doktór Gilbert.
— Zapewne lekarz przed którym zwierzył się kiedyś hrabia de Vadans, o urodzeniu córki.
— Co za przyczyna tej tajemnicy otaczającej to urodzenie?
Szef Bezpieczeństwa wzniósł w górę ręce i opuścił je z gestem znaczącym jasno:
— Nie pytaj mnie pan o to. Jakim u licha sposobem miałbym wiedzieć.
— Jak się przekonać, czy ta legalna dziedziczka żyje? — mówił dalej prokurator Rzeczypospolitej.
— Pański korespondent donosi, że rozpocznie potrzebne kroki.
— Z naszej strony również należy działać.
— Masz pan carte blanche... Rozpocznij kampanię ze swymi agentami.
— Właśnie to uczynię, ale poszukiwania będą nadzwyczaj trudne, ponieważ brak punktu wyjścia... Czy nakażesz pan dopełnić aresztowania natychmiastowego Raula de Challins, wszystko wskazuje w nim winnego?
— Nie ma nić pilnego. Nie wiedząc, że go podejrzywają nie będzie się starał wymknąć nam... Zbrodniarz zresztą rzadko zrzeka się korzyści swej zbrodni i chętnie ryzykuje... Jednakże przez ostrożność, każ pan pilnować pana de Challins... Zastanowię się nad tem wszystkiem... Jutro powezmę jakieś postanowienie.
— Do jutra więc? O której godzinie przyjść mam do pana?
— Uprzedzę pana.
Szef Bezpieczeństwa oddalił się.


XXXII.

Od dwóch dni Raul de Challins nie był u baronowej de Garennes.
Czyżby nieobecność ta była skutkiem aresztowania? które oboje z Filipem uważali za nieuniknione i nader blizkie, którego pragnęli z całej duszy, oczekiwali z niecierpliwością? Filip udał się na ulicę Madame w porze obiadowej.
— Czy sądzisz, że go już aresztowano? — zapytała baronowa.
— Zdaje się, że nie... — odrzekł — gdyby policya zeszła do pałacu na ulicy Garancière, Honoryusz z pewnością przyszedł by nas uprzedzić.
— Jakoś się bardzo opóźniają...
— Twoje listy, nie były może dość wyraźne?
— Były napisane tak jak być powinny, i bądź pewna, moja matko, że skutek wywarły...
— Pomyśl, że wprowadzenie w posiadanie majątku mego brata, nastąpić ma jutro...
— Cóż to szkodzi? Jeżeli mój kuzynek weźmie swoją część, z łatwośaią przyjdzie mu ją odebrać. Zresztą nie dziś to jutro niewątpliwie działać zaczną... Oprócz tego mam zamiar napisać znowu dziś wieczór, i list każę zanieść do gabinetu szefa Bezpieczeństwa.
W tej chwili dźwięk dzwonka oznajmił odwiedziny.
Baronowa i Filip zadrżeli.
W usposobieniu umysłu, w jakiem się oboje znajdowali wszystko ich niepokoiło, najprostsze rzeczy wywoływały pomieszanie.