Oznajmiono Raula de Challins.
Matka z synem zamienili spojrzenia, poczem Filip pospiesznie podszedł na spotkanie krewnego i uściskał mu rękę.
— Co się z tobą stało wczoraj, mój kochany kuzynie? — zawołał. Spodziewaliśmy się zobaczyć cię, i zostaliśmy zawiedzeni w naszem oczekiwaniu.
— To moja wina — odrzekł Raul. — Powinienem był uprzedzić drogą ciotkę, że niepodobna mi było przyjść na obiad...
— Dlaczegóż niepodobna? — rzekła baronowa.
— Jeździłem do Compiègne, aby dać pewne polecenie ogrodnikowi szaletu, powróciłem dopiero o dziewiątej wieczór.
— Ale za to dziś zostaniesz u nas n a obiedzie mój kochany chłopcze? — odrzekła pani Garennes.
— Jeżeli pozwalacie...
— A więc wybornie...
Służący oznajmił, że dano do stołu.
Raul podał ramię ciotce, i zaprowadził ją do sali jadalnej.
Podczas obiadu, baronowa pragnąc ukryć myśli jakiemi umysł jej był zaprzątniony, mówiła bez przerwy; w końcu rozmowa skierowała się na sukcesyę po hrabi de Vadans.
— Lubisz tak bardzo szalet? — zapytała.
— Tak jest moja ciotko, bardzo.
— Przekładasz nad pałac przy ulicy Garancière.
— Nieskończenie.
— Dwie te własności równą mają wartość, jak się zdaje.
— Prawie równą, tak jest, moja ciotko.
— A więc przy podziale weźmiesz sobie szalet a ja zadowolnię się pałacem...
Mówiąc to baronowa myślała.
— Spodziawam się mieć jedno i drugie.
— Dziękuję ci moja ciotko — odrzekł Raul — i całem sercem korzystać będę z tak życzliwej propozycyi. Lubię bardzo wieś, szczególniej podobają mi się okolice Compiègne... Tam zamieszkam stale, jak tylko się skończą te nudne interesa sukcesyjne.
— Jakto chcesz się zakopać na prowincyi, w twoim wieku! — zawołał Filip śmiejąc się. — Zostać wieśniakiem. Pewno o tem na seryo nie myślisz...
— Ale owszem przeciwnie, myślę i to bardzo seryo.
— Ależ to jest pomysł z tamtego świata!! Nie przypuszczałem żebyś miał takie dzikie zachcenia.
— Nie jestem wcale dziki; — nie mając jednak wcale zamiaru żyć jak wilk, pragnąłbym pozostać w samotności pracować.
— Pracować! na cóż, kiedy się jest bogatym?
— Aby rozszerzyć kres moich wiadomości, rozwinąć inteligencyę... Czyż to nic nie jest?
— Jestto poprostu niedorzeczne, mój drogi Raulu! — rzekła śmiejąc się baronowa — w twoim wieku samotność jest niemożliwa. Nie bierzesz pod uwagę namiętności i jak się zdaje nie podejrzywasz ich w sobie, ale wezmą one z pewnością górę, i przebudzą cię z tych pięknych marzeń o życiu samotnem. Potem przebudzeniu, przyjdzie nieunikniona nuda i uczujesz, że klasztorne życie nie dla ciebie, powrócisz do Paryża dziś pogardzanego, a od którego zdala żyć nie podobna...
Pan de Challins aśmiechnął się.
— Chcesz nawracać już nawróconego moja ciotko — odrzekł.
— Jakto?
— Chwaląc rozkosze samotności porobiłem pewne zastrzeżenia... Przedstawiałem obraz samotności, to prawda, ale samotności we dwoje.
— Założę się, że myślisz o małżeństwie! — zawołała pani de Garennes...
— Możesz się śmiało założyć moja kochana ciotko, wygrasz zakład na pewno.
— Małżeństwo z miłości?
— Tak jest.
— A ja myślałam, że ty nie wiesz co to namiętność!!
— Namiętność która mnie opanowała, jest spokojna, głęboka, bez burz i trwać będzie zawsze.
— Osoba którą kochasz, zapewne posiada piękne nazwisko, majątek odpowiedni twojemu?
— Przeciwnie, pochodzi z nieznanej rodziny, a całym jej posagiem piękność, wdzięk i niewinność...
— A zatem mezalians?
— Nazwij to jak chcesz, moja kochana ciotko... Określenie nic tu na rzecz samą nie wpływa... Najważniejsza być szczęśliwym... i będę nim.
Pani de Garennes wyciągnęła obie ręce do sufitu.
— Jesteś więc na drodze do szaleństwa, kochany siostrzeńcze! — rzekła — ale w ostatniej chwili zastanowisz się mam nadzieję! Powstrzymasz się naczas! Nie zrobisz tej niedorzeczności!
— Niedorzeczność, czy nie, zrobię ją, i bądź pewna moja ciotko, że przyszłość okaże, że miałem słuszność.
— Rób jak ci się podoba... Ostatecznie żenisz się dla siebie, a nie dla mnie.
Raul nie odpowiedział, lecz uśmiech jego mówił jasno:
— Tak jest, uczynię według mojej woli; nie dbam o tych, którym się to niepodoba...
Jednocześnie baronowa myślała:
— Biedny chłopiec, buduje zamki n a lodzie, nie wie co go czeka...
Zeraz po obiedzie Filip pod pozorem pilnej pracy, studyowania akt, pożegnał się z matką i kuzynem.
— Do jutra, u notaryusza na ulicy Bonaparte — rzekł mu Raul — punkt o dwunastej.
— Będziemy tam z matką niezawodnie... — odrzekł adwokat.
Wyszedł i szybko skierował kroki ku ulicy d’Assas.
Julian Veadame oczekiwał go i powitał słowami:
— No cóż, panie, czy już jest w cieniu?
— Jeszcze nie...
— Jakto? czy pan baron jest tego pewny?
— W tej chwili z nim się rozstaję... jedliśmy razem obiad u matki.
Kamerdyner wzruszył ramionami z miną zirytowaną.
— To prawdziwie obrzydliwe, jak ta policya jest dziś urządzoną!! — rzekł — istotnie łotry biorą górę na świecie!!! Może jeszcze pozwolą mu odebrać suk-
Strona:PL X de Montépin Panna do towarzystwa.djvu/68
Ta strona została przepisana.