cière, i majątek ziemski w Compiègne. Majątek i pałac ocenione są każde w okrągłych cyfrach, po trzykroć sto tysięcy franków.
— Ciotka moja życzy sobie, aby pałac przy ulicy Garancière wszedł do jej działu... Co do mnie wezmę majątek w Compiègne.
— Wybornie — rzekł notaryusz — nic łatwiejszego jak to urządzić... Sukcesya podzieloną być ma na trzy części...
— Jakto na trzy części! — zawołała baronowa — wszak dwóch jest tylko sukcesorów, ja, jako siostra zmarłego i mój siostrzeniec Raul, syn drugiej jego siostry.
— Pani baronowa zapomina, że pan de Vadans, oprócz dwóch sióstr miał jeszcze brata...
— Gilberta... Nie, nie zapominam o tem wcale... Ale on umarł w Ameryce, osiemnaście lat temu... Nikt o tem nie wątpi.
— Nikt o tem nie wątpi, ale nic tego nie dowodzi — odrzekł notaryusz. — Mamy tylko deklaracye nieobecności, lecz część nieobecnego, będzie mogła być podniesioną dopiero po trzydziestu latach, od czasu zniknięcia, chyba jeżeli przed tym terminem złożony zostanie autentyczny akt zejścia... Pan Filip de Garennes, jako adwokat, wie o tem tak dobrze jak i ja...
— To prawda — odezwał się Filip — nie wiedziałem tylko, że nie ma dowodu śmierci mojego wuja.
— Nie ma go dotychczas, a zatem powtarzam, sukcesya dzieli się na trzy części...
Baronowa z synem zamienili spojrzenia, w których malowało się uczucie zawodu.
Notaryusz zabierał się rzecz swoją dalej prowadzić, gdy zapukano z żywością do drzwi gabinetu.
— Proszę wejść — rzekł notaryusz z gestem niecierpliwości.
Starszy dopendent ukazał się z twarzą wzburzoną.
— Co tam takiego?
— Pan prokurator Rzeczypospolitej, z szefem Bezpieczeństwa... Proszą o przyjęcie ich natychmiast pomimo wszelkich choćby najpilniejszych spraw — rzekł dependent.
Filip i pani de Garennes zamienili spojrzenia tym razem wyrażające zadowolenie.
— Prokurator Rzeczypospolitej i szef Bezpieczeństwa u mnie!... — zawołał notaryusz. — Cóż za interes sprowadza tych panów?
Drzwi pozostały otwarte. Prokurator ukazał się w nich.
— Odpowiem panu w dwóch słowach — rzekł kłaniając się notaryuszowi. — Przychodzimy tu w imieniu prawa.
Mówiąc prokurator ukłonił się baronowej i mówił dalej:
— Bardzo żałuję, że interwencya nasza musi mieć miejsce wobec pani, ale nie wybieraliśmy ani miejsca ani godziny... Nagłość sprawy nakazuje to nam.
Filip odezwał się:
— Pozwól pan zapytać się, czy matka moja i ja nie moglibyśmy oddalić się?
— Nie kochany adwokacie; proszę pana pozostać — obecność pańska może być konieczną, ale wkrótce wolność zostanie panu powróconą... Pan de Challins znajduje się tu, nieprawdaż?
Raul zdziwiony, postąpił kilka kroków i odpowiedział:
— Tak panie, jestem tu.
— Mam zadać panu kilka pytań.
— Służę panu...
— Byłeś pan obecny przy ostatnich chwilach życia pańskiego wuja, hrabiego de Vadans?
— Tak panie.
— Mieszkałeś pan w pałacu?
— Tak.
— Byłeś pan zwykle sam w jego pokoju?
— Bardzo rzadko opuszczałem pokój mego wuja od początku choroby.
— Pielęgnowałeś go pan ciągle?
— Było to moim obowiązkiem i szczęśliwy byłem mogąc go wypełniać.
— Te ciągłe starania spełniałeś pan sam jeden?
— Tak jest, prawie zawsze sam.
— Dla czego? Czyż nie było służących... zaufanego kamerdynera?
— Przez czas ostatnich kilku tygodni, poprzedzających śmierć, mój wuj z trudnością znosił obecność Honoryusza swego kamerdynera, pomimo, że nie wątpił o jego przywiązaniu i wierności.
— A zatem hrabia de Vadans, wyjawił panu ostatnią swoją wolę?
— Tylko pod jednym względem...
Filip i jego matka zadrżeli. Jakaś niespokojność poczęła ogarniać ich umysł.
— Jakaż to była ta ostatnia wola? — zapytał prokurator.
— Aby po śmierci ciało odwiezione było do Compiègne i pochowane w grobie familijnym.
Pani de Garennes i Filip odetchnęli.
— Czy to wszystko? — zapytał prokurator.
— Tak, wszystko.
— Jesteś pan tego pewny?
— Najzupełniej.
— Hrabia de Vadans nie powiedział panu, że zrobił testament?
Baronowa i adwokat znowu poczuli dreszcz przechodzący po skórze. Filip zapytywał siebie, czy czasem duplikat testamentu, nie znajduje się w rękach prokuratora.
Raul odrzekł z żywością:
— Nic mi o tem nie wspominał. Ze wszystkiego wnoszę, że nie napisał testamentu... Robiliśmy wraz z Honoryuszem poszukiwania we wszystkich sprzętach jego pokoju, żadna szuflada nie była zamkniętą.
— I nic pan nie odkryłeś?
— Nic zupełnie... Zdaje mi się zresztą, że gdyby testament, był napisany byłby zdeponowany u notaryusza mego wuja.
Po chwili milczenia prokurator Rzeczypospolitej odezwał się:
— Czy w chwili śmierci, lub podczas choroby, czy też nakoniec w epoce poprzedniej, pan de Vadans nigdy nie dał panu do zrozumienia, że istnieje spadkobierca, którego prawa mają pierwszeństwo przed prawami pańskiej ciotki i pana samego?
— Nigdy panie.
Prokurator zwrócił się ku baronowej:
— A czy pani, swojej siostrze, nie wspominał nigdy o czemś podobnem?
Strona:PL X de Montépin Panna do towarzystwa.djvu/72
Ta strona została przepisana.