— Oddawna, rzadko tylko bardzo widywałam mego brata — odpowiedziała pani de Garennes. Charaktery nasze mało z sobą sympatyzowały... Maksymilian nie zwierzał się z niczem przedemną... Ale rodzina nasza nie jest liczną i jedyni jej reprezentanci tu się znajdują...
— Przyznać należy, że tajemnica dobrze była utrzymaną!
Słowa te pozostawiły Raula zupełnie spokojnym, lecz wywołały głęboki niepokój w pani de Garennes i w Filipie.
— Miałże by być testament, o którym ja bym nie wiedział? — zawołał notaryusz.
— My o tem nie wiemy — odrzekł prokurator — lecz wiemy, że jest sukcesor w prostej linii, którego prawa nie podlegają zaprzeczeniu i który bez żadnej wątpliwości zajmuje miejsce sukcesorów kolateralnych.
Słowa te wywołały piorunujące wrażenie.
Raul był zdumiony.
Baronowa i Filip uczuli zawrót głowy.
Oboje jednak zbyt byli mistrzami w sztuce udawania. Niepokój i przerażenie ukryli pod pozorem prostego zadziwienia.
— Słuchając pana, panie prokuratorze Rzeczypospolitej, zdawałoby się, że tu idzie o legalne dziecko — rzekł notaryusz. — A wszakżeż to być nie może.
— Dla czego?
— Hrabia Maksymilian de Vadans nie miał nigdy dzieci.
— Mylisz się pan, hrabia de Vadans miał córkę.
— Córkę! — zawołali interesowani jedni z niekłamanem zadziwieniem, inni ze zdumieniem cudownie odegranem.
— Córkę! — powtórzył notaryusz.
— Tak.
— Córkę więc naturalną?
— Przeciwnie najzupełniej legalną, urodzoną w Compègne 17 grudnia 1863 roku z hrabiego Karola-Maksymiliana de Vadans i Joanny de Viefviile jego żony, i zapisaną pod tą samą datą w księgach stanu cywilnego.
— Zdaje mi się, że marzę! — rzekł pan Hervieux — Jakto, żeby o tem nic nie wiedziano w rodzinie i w domu hrabiego. Wydaje mi się to niepodobnem.
— Rzeczywiście! — poparła baronowa z czelnością — w 1863 bardzo często widywałam mego brata i bratowę, a nigdy o przyjściu na świat dziecka ale słyszałam.
— Nie ma nic bardziej rzeczywistego jednakże — mówił prokurator — fakt ten stwierdzony jest autentycznym aktem. Oto ten akt:
Podał notaryuszowi arkusz papieru stemplowego przysłany mu przez doktora Gilberta.
— Jestto — dodał — akt urodzenia córki hrabiego de Vadans; hrabia podpisał oryginał wraz z dwoma świadkami... Powtarzam, że autentyczność tego aktu żadnej nie podlega wątpliwości.
Filip słuchał, a słuchając czuł, że zaczyna mu brakować gruntu pod nogami. Jednakże usiłował szukać ratunku.
— Jestto akt urodzenia, to prawda — rzekł nagle słabym głosem — należy uznać oczywistość... dziecko przyszło na świat... lecz to dziecko, czy żyje dotychczas? Co się z niem stało? Jeżeli żyje, gdzie się znajduje?
— Tego nie wiemy, kochany adwokacie — odrzekł prokurator Rzeczypospolitej, mogę dodać jednakże, że osoba przez pośrednictwo której akt ten dostał się do moich rąk, czyni w tej chwili poszukiwania potrzebne do odszukania córki hrabiego de Vadans; z naszej strony, szukamy także...
— Dla czego mój wuj ukrył to dziecko?
— Z powodów których nie znamy, i o których wcale nie wydawalibyśmy sądu, gdybyśmy je znali... Sytuacya więc przedstawia się w sposób następujący: Legalna córka, dziedzicząca z prawa, przypuszczalnie żyje — aż do przeciwnego więc dowodu, żaden podział majątkowy miejsca mieć nie może. Kolateralni staną się spadkobiercami jeśli okażą akt zejścia córki hrabiego de Vadans.
— Szczerze pragnę, żeby dziecko zostało odnalezione i weszło w posiadanie majątku... — rzekł Raul.
Podczas gdy mówił, prokurator bystro patrzał mu w oczy z wyrazem szczególnie niedowierzającym.
— Musimy więc tylko uchylić głowy... — rzekł Filip — upadający pod ciężarem tego ciosu. Oddalmy się moja matko.
— Chwilę jeszcze, proszę — rzekł prokurator Rzeczypospolitej — Kwestya sukcesyi jest rozwiązaną, na teraz przynajmniej... Lecz pozostaje jeszcze inna ważniejsza, o której musiemy pomówić.
— O co chodzi? — zapytał notaryusz.
— Od czasu śmierci pana de Vadans, dziwne pogłoski, smutnej natury plotki, krążą w okolicy pałacu hrabiego de Vadans, a odnoszą się do jego śmierci. Pogłoski te w rozmaitej formie dochodziły do sądu i zaniepokoiły go... Obowiązkiem naszym przekonać się o ile one opierają się na rzeczywistej podstawie.
— Objaśnij pan nas — rzekł Raul — jakiej natury są te pogłoski?
— Czyż one nie doszły do pańskich uszu?
— Nie panie.
— Opowiem je panu w czasie właściwym. Na teraz proszę pana, panie de Challins, abyś mi towarzyszył do Compiègne, jak również panią de Garennes i jej syna...
— Do Compiègne? — zapytał Raul zadziwiony.
— Tak, aby być obecnymi przy ekshumacyi ciała pana de Vadans, które zostanie przewiezione do Paryża, i poddane autopsyi...
Raul zbladł.
— Ekshumacyi!... autopsyi! — zawołał — sądzisz więc pan, że mój wuj nie umarł naturalną śmiercią?
— Nie sądzimy, chcemy tylko dowiedzieć się...
— Przypuszczasz pan, że zbrodnia została spełnioną?
— Jeżeli można powołać się na opinię publiczną, zbrodnia jest niewątpliwą...
— Ależ w takim razie — zawołał Raul gwałtownie — mnie może podejrzywają, mnie oskarżają?...
— A toż dla czego? — zapytał prokurator suchym tonem. — Dlaczegóż by pana miano podejrzywać, a nie kogo innego?
— Dla tego, że mieszkałem z moim wujem, dla tego, że nie opuszczałem go podczas choroby, że pielęgnowałem go sam jeden prawie... Au! to ohydne, przerażające!
Strona:PL X de Montépin Panna do towarzystwa.djvu/73
Ta strona została przepisana.