Strona:PL X de Montépin Panna do towarzystwa.djvu/78

Ta strona została przepisana.

Pana Raula de Challins, siostrzeńca zmarłego hrabiego nie ma w domu.
— Wiemy o tem — odrzekł sędzia pokoju — obecność pana de Challins nie jest potrzebną do tego co tu robić mamy... Z wyjątkiem jedynie drzwi pokojów zajętych przez służących domowych, pieczęcie muszą być wszędzie położone.
— Panie — rzekł kamerdyner z pewną stałością — reprezentuję tu spadkobierców ś. p. hrabiego de Vadans... sądzę, że mam prawo prosić panów, abyście mi powiedzieli na czyje żądanie przychodzicie tu panowie?
— Na żądanie prokuratora Rzeczypospolitej... Oto rozkaz... przeczytaj pan...
Honoryusz skłonił się, mówiąc:
— Proszę więc panów...
— Prowadź nas pan.
— Jestem na rozkazy panów. Od czego zaczniemy?
— Zaczniemy od pokoju, w którym hrabia de Vadans oddał ostatnie tchnienie. Czy masz pan klucze od sprzętów?
— Klucze były w zamkach, kiedy hrabia umarł... Dotychczas nie zostały wyjęte... Chodźcie panowie...
Dwaj urzędnicy, pisarz i sekretarz komisarza, poszli za starym służącym do pokoju zmarłego hrabiego.
Sędzia pokoju rozpoczął swą czynność; podczas gdy pisarz redagował protokół, zapisując każden sprzęt; komisarz policyi dał znak swemu sekretarzowi, aby notował, i zwracając się do Honoryusza zapytał:
— Od jak dawna jesteś pan na. służbie u hrabiego de Vadans?
— Od dwudziestu pięciu lat.
— Pan hrabia miał do niego zupełne zaufanie?
— Pan hrabia wiedział czego się trzymać co do mej uczciwości i poświęcenia, ale nigdy nie mówił mi o swoich interesach...
— Czy nic nie każe panu przypuszczać, że pan de Vadans napisał ostatnią swoją wolę?
— Nie sądzę żeby to miał uczynić.
— Dla czego?
— Pan de Challins, po śmierci swego wuja, szukał wszędzie i nic nie znalazł.
— Czy znasz pan sukcesorów ś. p. hrabiego.
— Naturalnie że znam: pani baronowa de Garennes, siostra zmarłego hrabiego i pan Raul de Challins, jego siostrzeniec...
— Ale oprócz tych?
W tej chwili Honoryusz przypomniał sobie słowa doktora Gilberta:
Przysięgnij mi, że nawet zapytywany przez sąd, nie powiesz niczego, o czem pomiędzy sobą mówimy.
I przysięgę wykonał.
Chwila dotrzymania tej przysięgi nadeszła. Odpowiedział więc bez wahania:
— Żadnych innych nie znam.
Komisarz pytał dalej:
— Kto pielęgnował hrabiego de Vadans podczas jego ostatniej choroby?
— Siostrzeniec, pan de Challins.
— Wiemy już o tem, ale pytam się jaki doktór go odwiedzał?
— Żaden.
— Tak? Wydaje się to co najmniej dziwnem...
— Nie panie... Biedny mój pan nie chciał wcale widzieć doktora.
— Czy mówił o tem panu?
— Nie mnie, ale panu Raulowi, i ten mi to powtórzył.
Komisarz nie uczynił żadnych uwag co do tej odpowiedzi, lecz zmarszczył brwi i o nic więcej już się nie pytał.
Sędzia pokoju ukończywszy opieczętowanie sprzętów w pokoju zmarłego hrabiego, przeszedł do innego.
Spieszył się bardzo i wkrótce pozostało tylko do obejrzenia mieszkanie Raula.
— Zaprowadź nas pan do pokojów zajmowanych przez pana de Challins... — rzekł.
Honoryusz zdumiony zawołał:
— Jakto panie, czy chcesz pan opieczętować mieszkanie pana Raula?
— Tak jest.
— Meble, ale nie drzwi przecież?
— I drzwi także.
— A jak pan Raul powróci?
— Pan de Challins zapewne nie powróci tak prędko do pałacu — odrzekł komisarz.
Honoryusz wcale Się nie domyślał strasznego znaczenia tych słów, i przypuszczał jedynie, że młody człowiek mieszkać będzie gdzieindziej aż do chwili zdjęcia opieczętowania.
Zaprowadził więc urzędników do pokojów Raula.
— Czy mieszkanie to łączy się z jakiem innem? — zapytał sędzia pokoju.
— Tak jest panie.
— Gdzie się znajdują drzwi łączące?
— Oto są.
Pieczęcie na tych drzwiach zostały umieszczone, potem komisarz zaczął:
— Teraz przystąpięmy do obejrzenia pańskiego pokoju, kucharki i odźwiernego... Nie ma w tem nic dla was ubliżającego... Jestto tylko prosta formalność.
Poszukiwania te nie doprowadziły do żadnego odkrycia.
— Jesteś pan mianowany nadzorcą pieczęci — rzekł sędzia pokoju do Honoryusza. Znasz prawo i wiesz jakie ciążyć będą na nim obowiązki?
— Tak panie!
— Podpisz więc protokół.
— Honoryusz podpisał.
Urzędnicy odeszli pozostawiając trzech służących zaniepokojonych, i nie pojmujących tego wszystkiego co się dzieje.


XXXVI.

Opuszczając cmentarz Compiègne, i udając się do stacyi kolei żelaznej, Filip powiedział do matki te tylko słowa:
— Miliony do nas należą.
— A córka legalna? — wyszeptała pani de Garennes.
— Ja się nią zajmę...
Podczas drogi z Compiègne do Paryża, matka