— Naturalnie niczego od tych biednych ludzi żądać nie będę. Ale chciałbym zobaczyć się z nimi.
— W takim razie, idź pan do miejsca zwanego małe krzaki... Na samym skraju lasu w górze Nanteuil. Zobaczysz pan mały nawpół walący się domek... tam mieszkają Vendanrowie...
— Dziękuję panu...
— O, nie ma za co... radbym czemś więcej przysłużyć się panu innym razem.
Na tem rozmowa skończyła się.
Julian zjadł śniadanie.
Jakkolwiek złym był z natury, jednakże to co posłyszał zachmurzyło mu czoło. Niewątpliwie nie odznaczał się miłością synowską, pomimo to opowiadanie fermera cokolwiek go wzruszyło. W zruszenie to zresztą krótko trwało.
Zaczął myśleć o Genowefie... o Genowefie od której zależał majątek jego pana, a tem samem i jego.
Pani de Brénnes z córką, mieszkały podczas lata — jak wiemy — w willi o trzy kilometry od Nanteuille-Haudoin.
— Pójdę aż tam — rzekł do siebie — ażeby się zapewnić o stanowisku jakie Genowefa zajmuje przy tych paniach...
Tak postanowiwszy, Julian po śniadaniu, zamiast udać się do mieszkania ojca poszedł w kierunku mieszkania pani de Brénnes.
Willa margrabiny nie miała wielkiej wartości, i zamiast cokolwiek przynosić, kosztowała jeszcze, gdyż dość obszerny park wymagał trzymania ogrodnika zamieszkującego pawilon około żelaznej kraty i spełniającego zarazem obowiązki odźwiernego.
Zbliżając się do willi Julian zobaczył, że wszystkie okna są zamknięte.
— Czyżby tych pań nie było w willi — rzekł.
Aby się o tem przekonać zadzwonił do drzwi żelaznej kraty.
Tłusta wieśniaczka otworzyła mu. Była to żona ogrodnika.
Widząc pana tak dobrze ubranego, ukłoniła się z pokorą.
— Przychodzi pan zapewne odwiedzić panią margrabinę i jej panienką? — zapytała.
— Tak jest, moja dobra kobieto.
— Widać pan nie wie, że te panie od roku prawie wcale tu nie mieszkają.
— Istotnie nie wiedziałem o tem... — odrzekł Julian. — Jestem notaryuszem... Mówią, że ta własność jest do sprzedania, jeden z moich klientów chciał ją nabyć — polecił mi zatem obejrzeć ją.
— Słyszałam istotnie, że pani chciałaby sprzedać... ale mój mąż żadnych dotychczas nie odebrał rozkazów; — to panna Genowefa wspominała nam o tem.
Imię to przypadkowo powiedziane przez wieśniaczkę ułatwiło wypytywanie Vendamowi. Skorzystał więc z tego:
— Panna Genowefa... — powtórzył — córka pani margrabiny de Brénnes?
— Nie panie... Panna Genowefa jest panną do towarzystwa panienki mojej pani, — jestto dziewczyna ztąd, z Nanteuil-le-Haudoin... jej rodzice są w potrzebie, i pani margrabina wzięła ją więcej z miłosierdzia, jak dla czego innego... Jestto piękna i dzielna dziewczyna, panna Genowefa, a uczona jak ksiądz proboszcz... Była na pensyi kiedy jej rodzice byli jeszcze w dobrych pierzach. Ona także mieszka w Paryżu razem z temi paniami... Może pan udać się do pani margrabiny, to się pan dowie na pewno, czy ta własność jest naprawdę do sprzedania.
— Pójdę z pewnością... Czy mogę się dowiedzieć o adresie pani de Brénnes?
— Ulica Saint-Dominique — Saint-Germain N.** Tam właśnie mój mąż co tydzień i jej posyła jarzyny i owoce z ogrodu.
Vendame zapisał adres, podziękował żonie ogrodnika i powrócił do Nanteuil-le-Haudoin.
Aby dojść do Dworca przeszedł wioskę w całej jej długości.
Spotykał mnóstwo ludzi, których poznawał odrazu, przyglądali mu się ciekawie, nie domyślając się, że ten pan tak przyzwoity, prawie imponujący, jest dzieckiem wioski, synem Mikołaja Vendame zrujnowanego i umierającego z głodu.
Nędzny łotr nie pomyślał nawet, aby pozostawić jakieś wsparcie biednym rodzicom, i rozradowany udaniem się swej wyprawy, wsiadł na pociąg idący do Paryża.
— Genowefa do nas należy — mówił sobie — ponieważ jest w Paryżu, a Paryż to miasto w którem wszystko jest możliwe dla tego, który potrafi na wszystko się odważyć.
Filip de Garennes oczekiwał Juliana z taką samą niecierpliwością, z jaką ten ostatni poprzedniego dnia oczekiwał na swego pana.
Aby osiągnąć możliwość udania się tej trudnej i pełnej niebezpieczeństw antrepryzy, należało działać szybko, trzeba było dojść do celu prędzej aniżeli ów nieznajomy zapowiadający poszukiwanie z innej strony.
Wszystko więc zależało od podróży Julian a do Nanteuil-le-Haudoin, a raczej od rezultatu tej podróży.
Julian był z powrotem na ulicy Assas o godzinie szóstej wieczorem. Filip z uznaniem odezwał się o jego przebraniu, dającem mu pozór wysokiej dystynkcyi, potem zaczął zaraz wypytywać.
Odpowiedzi były krótkie, lecz zadawalniające.
— Genowefa mieszka w Paryżu... Jest panną do towarzystwa u margrabiny de Brénnes, przy ulicy Saint-Dominique...
Pan de Garennes bardzo mało znał panią de Brénnes, ale w każdym razie był jej przedstawionym. A zatem [w razie potrzeby możliwem będzie zawiązać stałe stosunki.
— Cóż teraz robić będziemy? — zapytał Julian po skończeniu opowiadania — czy pan baron ma jaką myśl?
Filip zastanawiał się przez kilka minut chodząc wielkiemi krokami po pokoju.
Nagle zatrzymał się.
Główne linie szeroko zakreślonego planu zarysowały się w jego umyśle.
— Trzeba ażeby Genowefa opuściła dom pani de Brénnes — rzekł — i w dniu w którym wyjdzie z domu na ulicy Saint-Dominique, wejść musi do domu