jego poświęcenie i gorliwość. Kassjer oddalił się; urzędnicy wraz z doktorem odjechali również do Paryża, pozostawiwszy na straży dwóch policyjnych agentów na miejscu ponurej zbrodni.
Tegoż samego dnia, o godzinie pierwszej w południe, młody mężczyzna, kształtnej postaci, przybrany w fantazyjną czapkę, popielaty garnitur, elegancko zrobiony, na który zręcznie zarzucił wierzchnie okrycie, wysiadł z powrozu przed stacją Saint-Lazare gdzie zapłaci wszy woźnicę, wchodził do sali.
Mężczyzna ów, miał przewieszoną przez siebie torebkę podróżną, a w ręku lekką walizę. Po całem jego zachowaniu się odgadnąć można było jakiegoś bogatego przemysłowca. Olśniewająca białość jego cienkiej bielizny, wytworne obuwie i świeżość rękawiczek, świadczyły o staranności jego względem, swej własnej osoby. Włosy miał czarne, połyskujące, starannie wygoloną brodę. Osobistość ta zbliżyła się do okienka nad którym widniał napis: „Z Paryża do Hawru”, gdy jednocześnie okienko zamknięto.
— Czy to nie jest godzina odejścia pociągu do Hawru? — pytał podróżny ów posługacza.
— Tak panie, lecz już kassa zamknięta. Za minutę pociąg odchodzi.
Nieznajomy zdawał się być mocno niezadowolony; zmarszczywszy brwi w milczeniu:
— To źle! rzekł krótko, a o której godzinie odchodzi najpierwszy pociąg do Hawru?
— Szósta minut trzydzieści.
— Przybywa zaś?
— Jedenasta minut pięć.
— Dziękuję.