Strona:PL X de Montépin Podpalaczka.djvu/109

Ta strona została przepisana.

Dziś rano, w tej wiosce zapytać pragnęłam, zbrakło mi odwagi, nieśmiałam!
W chwili tej Juraś się przebudził. Matka pochyliła się ku niemu.
— Mamo, jam głodny! — zawołało dziecię otwierając oczęta.
— Masz, jedz, kochanie — wyrzekła, podając chłopczynie część kupionej żywności.
— A ty mamo nie jesz? — zapytał.
— Nie, lube dziecię.
— Dlaczego?
— Nie jestem głodną.
Niestety! Biedna matka cierpiała głód, dokuczający jej gwałtownie; czyż mogła jednak uszczuplić zapasów żywności, przeznaczonych dla swojego syna? Usiłowała zapomnieć o głodzie. Czas nieskończenie długim jej się zdawał, obawiała się jednak ukazywać wśród dnia na gościńcu, tak blisko Paryża, a zarazem pragnęła, aby i dziecię dłużej odpoczęło... Noc zapadła nareszcie. Joanna dała znów chłopczynie kawałek chleba z czekoladą, poczem udała się w drogę, idąc na los szczęścia, wprost przed siebie. Za zbyt jednak wiele liczyła na własno siły, zbolałe nogi utrzymywały ją zaledwie; nie wiele uszła podczas nocy i po kilkakrotnie dla wypoczynku zatrzymywać się musiała, poczem wlokła się z wysileniem.
Noc upłynęła; świtać zaczęło. Młoda kobieta znalazła się pośród rozleglej równiny. Nie dostrzegała najmniejszej kępy Krzew, któreby mogły służyć jej za schronienie. Wieśniacy idący na robotę w pole, patrzyli na nią z zdziwieniem. Widząc ją bladą, ze zmienionym obliczem, w sukni zabłoconej, z pod oka nie ufnie na nią spoglądali. Nieszczęsna szła ciągle, niosąc uśpionego Jurasia. Wreszcie spostrzegła zabudowania wioski, bielejące w oddaleniu.
— Cokolwiekbądź się stanie — szepnęła zdyszana — zatrzymam się tu!