Strona:PL X de Montépin Podpalaczka.djvu/114

Ta strona została przepisana.

— Tem lepiej!
Tu pani Darier poszła się zająć przyrządzeniem śniadania.
— Znajdziesz mnie w ogrodzie — rzekł proboszcz — chcę skończyć kopanie rabatki.
Artysta złożył swoje przybory w pokoju, jaki zwykle za każdą bytnością w Chévry zajmował, przebrał się i poszedł do warzywnego ogrodu na spotkanie księdza Langier, który złożywszy swe ogrodnicze narzędzia, ujął pod ramię młodzieńca i udał się z nim do altanki, otoczonej zielenią.
— Mamy zapewne wiele z sobą do pomówienia, drogie dziecię — rzekł proboszcz siadając — nie widzieliśmy się od sześciu długich miesięcy.
— Nic tak ważnego nie zaszło, opiekunie, życie moje spokojnie płynęło.
— A twoja praca?
— Pracowałem wiele z zapałem i nadzieją.
— Jakież rezultaty?
— Zadawalniające... z punktu widzenia rzeczy materjalnego. Życzy nam dobrze sprzedawać swoje obrazy... Pieniądze jednak, to nie wszystko jeszcze...
— Marzysz o sławie?...
— Jeśli nie o niej, co byłoby nazbyt ambitnem w mym wieku, to o wziętości przynajmniej...
— Wszak jesteś już znanym...
— Nie dosyć jeszcze... Chciałbym jednym ruchem wznieść się po nad poziom...
— A czegóż ci do tego trzeba
— Wynaleźć niezwykły temat do obrazu i mistrzowsko go wykonać. Dwie rzeczy nader skromne, jak widzisz, opiekunie — kończył, śmiejąc się, Edmund.
— Być może, coś tu wynajdziesz...
— Chciałbym... i spodziewani się prawie, gdyż rodzicielska życzliwość twoja, proboszczu, niejednokrotnie przynosiła mi szczęście.