Strona:PL X de Montépin Podpalaczka.djvu/116

Ta strona została przepisana.

— Szczęść Boże! — zawołał, znalazłszy Edmunda przy pracy — pomimo, iż nie jestem znawcą, nie omylę się twierdząc, że to studyum znakomite. Widzę, iż doskonale odtwarzasz przyrodę.
— Żadna pochwała droższą mi być nie może!... — rzekł Edmund.
— Jest ona szczerą: pracuj, pracuj dalej!
I oddalił się proboszcz, usiadłszy pod kasztanami, zkąd mógł patrzeć na pracującego artystę, nie przeszkadzając mu rozmową.
Wewnątrz domu pani Darier zajęta była gospodarstwem, Służąca Brygida karmiła króliki i drób w podwórzu, przytykającem do ogrodu.
Dziesięć minut upłynęło zaledwie, gdy głos dzwonka zabrzmiał przy sztachetach żelaznych.
— Ktoś przybywa — rzekł Edmund.
— Drzwi są otwarte — odpowiedział proboszcz. — Ludzie tutejsi znają nasz zwyczaj domowy, wchodzą po zadzwonieniu.
Zaledwie ksiądz wyrzekł te słowa, dźwięk dzwonka zabrzmiał powtórnie.
— Widocznie ktoś obcy — rzekł.
Zawoławszy na Brygidę nieco podniesionym głosem, kazał jej wyjść zobaczyć, kto dzwoni.
Służąca, opuściwszy drób i króliki, podbiegła ku furtce ogrodowej i otworzyła takową.
Młoda kobieta, wyczerpana z sił, z dzieckiem na ręku, klęczała w progu.
Brygida zbliżyła się ku niej z pośpiechem.
— Pomocy... ratunku!... — wyszepnęła Joanna, którą zapewne poznali czytelnicy w przybyłej. — Przez litość... pomocy dla mnie i mojego dziecka.
Wzruszona i rozrzewniona do głębi Brygida, ujęła w pół klęczącą, chcąc jej dopomódz do podniesienia się z ziemi. — Joanna z wysileniem powstała, lecz w tejże chwili zachwiawszy się, omal powtórnie nie upadła.