— Och! tak... lepiej... o wiele lepiej, dzięki lasce państwa!... Siły odzyskałam nanowo — odpowiedziała.
— Czyż jednak o tyle, że mogłabyś iść w dalszą podróżą.
Joanna zawahała się z odpowiedzią.
— Wszak Chévry nie jest celem twojej wędrówki, jak sądzę? — dodał ksiądz Langier. — masz zamiaru zapewne pozostać w tej wiosce?
— Przeciwnie, chciałabym tu pozostać... — wyszepnęła nieśmiało.
— Jakto? — zapytał proboszcz.
— Gdym zadzwoniła do tych drzwi, złamana znużeniem i prawie umierająca, trzymając swe dziecię w objęciach, błagałam na kolanach miłosierdzia...
— Przybyłaś więc do mnie? — pytał zdziwiony ksiądz Langier.
— Tak, księże proboszczu... wskazano mi twoje mieszkanie.
— Czegóż mogłaś żądać odemnie?
— Pomocy w wynalezieniu miejsca, służby w tej wiosce, obowiązku, jakiegokolwiekbądź, któryby mi pozwolił wyżyć i wychować dwoje mych dzieci.
— Masz więc dwoje dzieci?
— Tak, panie; dziewczynkę jedenastomiesięczną u mamki... i tęga małego Jurasia.
— A gdzież jest ojciec tych dzieci.
Joanna otarła łzy, płynące jej z oczu.
— Umarł! — odpowiedziała zaledwie dosłyszanym głosem.
— A! więc pani jesteś wdową.
— Tak, panie.
— Dlaczegóż to do Chévry przyszłaś szukać roboty? — Chévry ubogą jest wioską, trudniej tu znaleźć zajęcie, niż