— Tak jest...
— Zatem to nazwisko?...
Kłamstwo i dłuższe wahanie były niepodobnemi. Poddać się było potrzeba.
— Nazywani się... Joanna Fortier... — wyjąkała zcicha.
— Joanna Fortier... — powtórzył ksiądz Langier — przybywasz z Alfortville?
Ofiara Jakóba Garaud, przerażona do głębi, zerwała się z miejsca.
— Ach! — zawołała — pan więc wiesz wszystko!
— Tak, nieszczęsna, wiem wszystko — wyrzekł ksiądz Langier łagodnie, biorąc ją za rękę. — Wiem, że jesteś ściganą przez policję!
— Ja... ja?... — wykrzyknęła — i o cóż mnie oskarżają?
— Żeś podpaliła fabrykę i zamordowała pana Labroue...
— Ależ to fałsz!... fałsz! — zawołała silnym, stanowczym głosem, z gestem przerażenia. — Wobec Boga, który mnie słucha w tej chwili... na szczęście i życie mojego syna, którego kocham nad wszystko na świecie, przysięgam!... Jestem niewinną!
Uderzeni siłą brzmienia głosu młodej kobiety i wyrazem jej fizyognomii, proboszcz, jego siostra i Edmund zamienili z sobą spojrzenia.
— Lecz jeśli jesteś niewinną, dlaczego uciekasz... dlaczego się kryjesz?
— Dlaczego uciekam... dlaczego się kryję? — odrzekła, — tak... to prawda... to mnie oskarża z pozoru i ściąga na mnie potępienie! Uciekam, ponieważ się czuje zgubioną!... A jednak posiadałam dowód mej niewinności w tej zbrodni... Dowód niezaprzeczony!
— Cóż się z nim stało?
— Pożar go pochłonął, jak wszystko! Ach! opowiem rzecz całą, księże proboszczu, i ty udzielisz mi siły do walki z cierpieniem, gdyż moje życie odtąd, jak widzę, będzie jedynie tylko pasmem męczarni! Zły los zawisnął najemną...
Strona:PL X de Montépin Podpalaczka.djvu/134
Ta strona została przepisana.