Młoda kobieta słuchała tych słów proboszcza w rozpaczliwem milczeniu.
— Lecz jeżeli się oddam w ręce sprawiedliwości — zawołała — więzienie się dla mnie otworzy, oddzielą mnie od mojego syna!...
— Nieszczęściem, to nieuchronne! — rzekł proboszcz — ponieważ nosisz na sobie piętno winy skutkiem ucieczki. Zbadajmy jednak położenie. Rysopis twój na wszystkie strony rozesłanym został; lada chwila przytrzymać cię mogą, będziesz prowadzona pod konwojem aż do Paryża; gdzie nakażą ci stanąć przed sądem i odpowiadać na czynione zapytania. Wierzaj mi... lepiej uniknąć strasznych upokorzeń, uniknąć owej Kalwaryi! Oddaj się sama... ja cię nie opuszczę... towarzyszyć ci będę. Zaprowadzę cię sam przed zgromadzenie sędziów i powiem prokuratorowi, iż ręczę swoją osobę za twą niewinność w tej zbrodni.
Wdowa po Piotrze Portier ukryła twarz w dłoniach.
— Boże! — zawołała — miej litość nademną!
— Nie wahaj się! — mówił dalej ksiądz Langier. — Wspomnij, iż każdej chwili mogą tu przyjść i uwięzić cię.
— Tu?... — zawołała Joanna — tutaj przyjść mogą?...
— Mój dom niedostępnym nie jest, niestety, dla ludzkiej sprawiedliwości, me dziecię! — odparł łagodnie proboszcz.
— Lecz moja mała Łucja... co się z nią stanie? Co stanie się z moim Jurasiem? — wołała, łkając, Joanna.
Chłopczyna przybiegł, usłyszawszy wymienione swe imię.
— Mamo... ty płaczesz? — wołał — dlaczego płaczesz? — powtarzał, wyciągając ku matce rączęta.
Nieszczęsna, pochwyciwszy go, przycisnęła namiętnie do piersi, okrywając pocałunkami.