Jakób uczuł jak gdyby serce rwało mu się w piersiach.
— A więc, nie kochasz mnie? — pytał przytłumionym głosem — nie będziesz mnie kochała ani teraz, ni później?
— Za zbyt wiele kochałam Piotra, bym mogła kochać innego. Moje serce całkiem mu było oddanem... Uniósł je z sobą... Serce moje zmarło!
Jakób wstrząsnął się rozpaczliwie, dwie grube łzy stoczyły się po jego policzkach.
— A jednak — szepnął — mimo to, ja uwielbiam ciebie! Ach! pani Portier, jesteś surową, bezlitosną... Dajesz mi cierpieć zbyt wiele!
Łzy Jakóba Geraud sprawiły przykre uczucie Joannie.
— Zasmuciłam cię — rzekła łagodnie — wyznając prawdę. Przykrość mi stawia twoje cierpienie, sumienie moje jednakże, moja uczciwość nakazywały mi być szczerą w tym względzie. — Nie myśl więcej o mnie już... proszę!
— Nie myśleć o tobie! — zawołał Garaud.
— Tak trzeba.
— A jeśli nie będę mógł tego uczynić?
— Możemy wszystko, co chcemy. — Od chwili obecnej żądam tego, zaklinam cię o to, nie powtarzaj mi więcej wyrazów, których słuchać niepowinnam, nie mogę!
— Pozbawiasz mnie więc nawet nadziei?
— Tak.
— Zamykasz przyszłość przedemną?
— Pomiwolnie uczynić to jestem zmuszoną.
— Joanno! — zawołał Jakób gwałtownie, chwytając rękę pani Portier — może pogardzasz mną dlatego, że jestem prostym robotnikiem, mającym za cały majątek jedynie swą pensyę? Gdybym jednak został bogatym... bardzo bogatym, czy przyjęłabyś mnie natenczas?