Strona:PL X de Montépin Podpalaczka.djvu/140

Ta strona została przepisana.

zwniu, dziecię umieszcza się natomiast w przytułku, do czasu osądzenia sprawy.
Joanna zbladła jak marmur.
— W przytułku, me dziecię? — jąknęła ledwie dosłyszanym głosem. Nie! nie, wy tego nie uczynicie, nie!
— Nie odchodź mamo — Juraś płacząc powtórzył — nie odchodź odemnie.
— Ja nie chcę — powtórzyła Joanna, szarpiąc się pośród otaczających ją żandarmów: — nie, nie chcę, słyszycie, nie chcę, aby rozłączono mnie z mem dzieckiem! — Księże proboszczu! — wołała, wyciągając ku niemu ręce skute łańcuchami — przez litość, przez miłosierdzie... wstaw się za mną, proszę! Powiedz im, że to okrucieństwo, że nie można matki rozdzielać z jej dzieckiem...
— Bądź posłuszną prawu moja córko — odrzekł ksiądz Langier — i nie obawiaj się o nie. Nie pójdzie ono do przytułku, nie! Ja je zatrzymam u siebie. Spokojną będziesz wiedząc, że dziecko tu pod życzliwą zostaje opieką. A jeżeli, jak mam nadzieję, zdołasz dowieść swej niewinność, wrócisz i odbierzesz je ztąd sama. Gdyby zaś przeciwnie się stało, gdybyś niezdoławszy rozproszyć ciemności otaczających zbrodnię w Alfortville, została osądzoną, przysięgam, iż nieopuszczę twojego chłopczyny.
Pani Farier zbliżyła się.
— Nie drżyj i nie płacz nieszczęsna — rzekła, biorąc rękę Joanny — dziecko twe matkę znajdzie we mnie. Przysięgam, że przyjmę go za mojego syna! Ja także miałam chłopczynę w jego wieku. Bóg mi go zabrał. Zdawać mi się będzie, że tamten powróconym mi został.
— Ach! — więc go już nigdy nie zobaczę! — wołała, łkając Joanna — nigdy... to nad moje siły!
Juraś krzyczeć i płakać nie przestawał.
— Mamo, ach! mamo, nie odchodź odemnie!