Strona:PL X de Montépin Podpalaczka.djvu/147

Ta strona została przepisana.

— A więc... — zawołała Joanna — pan mi nie wierzysz?
— Trzeba być bardzo naiwnym, ażeby uwierzyć czemuś podobnemu. Bajka, jaką słyszałem przed chwilą, nie wytrzymuje krytyki. Otrzymawszy więc list podobny, jak sama opowiadasz, od Jakóba Garaud, nie przywiązywałaś doń żadnej wagi? Rzuciłaś go w kąt swego pokoju!... Jak to?... ty, obowiązana strzedz dobra pryncypała, widząc go zamordowanym i dom jego w płomieniach, uciekasz nikczemnie, zamiast wytrwać na swojem stanowisku, oświecić sprawiedliwość i wyjawić prawdziwego zbrodniarza, który ci był znanym!... Dajmy raz pokój tej bajce! Brak w niej logiki zupełnie. Powiedziałaś sobie: „Jakób Garaud umarł. Oskarżę go! Wszak on nie zmartwychwstanie, by mi kłamstwo zadał.“

XXXI.

Joanna na te słowra załamała ręce z rozpaczą.
— To, co mi pan mówisz — jęknęła — powtarzałam już sama sobie po dwadzieścia razy. Brak mi dowodów... wiem o tem. Jeżeli więc głos prawdy nie wnika do pańskiego serca, jestem zgubioną!
— Staraj się przekonać zgromadzenie sędziów o swej niewinności — odparł urzędnik.
— Nie mam już nadziei, jak tylko w Bogu!
— Zamiast upierać się w kłamstwie, czemu nie wejdziesz na drogę skruchy i nie wyznasz prawdy? Zyskaćbyś mogła u sprawiedliwości pobłażanie.
— Nie mogę przyznawać się do tego, czego nie uczyniłam.
Sędzia rzucił się niecierpliwie.
— Czy nie masz nic więcej do powiedzenia? — zapytał.
— Nie, panie.
— I trwasz w swoim zaprzeczaniu?
— Tak... trwam i trwać będę.