księdza Langier, uczuwającego głęboka Etosu dla tego biednego dziecięcia, pozbawionego matki.
Trzy miesiące upłynęły od przyaresztowania wdowy po Piotrze Fortier. Rozsądzenie sprawy nastąpić miało za dni osiemnaście.
Dzieci w wieku Jurasia prędko zapominają; owóż, mniej często on już wspominał o matce, o której zarówno starano się nie mówić wobec niego.
— Jeżeli nieszczęsna skazaną zostanie — wyrzekła do brata pani Darier — lepiej, ażeby o niej zapomniał i nie wiedział o plamie, ciążącej na jego nazwisku. Zresztą, mam pewien projekt dla tego dziecka...
— Jaki, kochana siostro?
— Chcę adoptować tego chłopczycę, jeśli sędziowie ogłoszą wyrok kary dlatego matki; dam mu swoje nazwisko, wychowam go, uczynimy zeń człowieka, z jakiego dumni kiedyś będziemy, nie dozwalając smutkowi i hańbie zawładnąć duszą jego. Czy zgadzasz się na mój projekt?
— Z całego serca — rzekł proboszcz. — Jest myśl szlachetna, z urzeczywistnieniem jej jednak czekać należy dopóki wyrok ogłoszonym nie zostanie.
— Będziemy czekali... Czy wierzysz wciąż jeszcze w niewinność Joanny?
— Sam nie wiem... Jestem tą całą sprawą wstrząśniony do głębi... Ogarnia mnie zwątpienie... — rzekł smutno ksiądz Langier. — W razie, gdyby ta nieszczęśliwa winną się być okazała, dziecię nie powinno dźwigać ciężaru błędu swej matki; zrobimy tak, aby nie znało nigdy nazwiska potępionej.
Nadszedł dzień ogłoszenia wyroku. Potrójna zbrodnia w Alfortville narobiła tem więcej hałasu, że ofiara jej była wychowańcem szkoły politechnicznej, człowiekiem znanym i powszechnie szanowanym. Niezliczone tłu-
Strona:PL X de Montépin Podpalaczka.djvu/149
Ta strona została przepisana.