Strona:PL X de Montépin Podpalaczka.djvu/15

Ta strona została przepisana.

— Nie mów tak do mnie — wyjąknęła młoda kobieta, usiłując wyswobodzić swą rękę z jego dłoni. Przerażasz mnie!
Jakób mówił dalej:
— Odrzuciłażbyś bogactwo dla siebie i swoich dzieci?
— Och! milcz... przez Boga!
— Nie! — milczeć nie będę... nie! — Nierozumiesz mnie... Niepojmujesz o ile kocham ciebie! — Trzeba więc ażebyś się dowiedziała nareszcie.
— Uwielbiam cię od pięciu lat... od pierwszego dnia w którym cię ujrzałem... I z miesiąca na miesiąc, z tygodnia na tydzień, z dnia na dzień, namiętność ta wzrastała we mnie! Podczas gdy Piotr żył, zachowywałem milczenie. — Nazywał mnie on swoim przyjacielem, żona więc jego była świętością dla mnie. — Lecz umarł... jesteś teraz wolną. Dlaczegożbym miał więc milczeć... dlaczego nie ogłosić światu mojego szczęścia? — Tem szczęściem dla mnie, Joanno, ty jesteś! — Przeznaczenie wskazuje, że będziesz moją prędzej, czy później. Nie walcz przeciwko niemu, a uczynię cię najszczęśliwszą z kobiet! — I uniósłszy do ust jej rękę którą trzymał w dłoni, okrył ją gorącemi, namiętnemi pocałunkami.
Joanna cofnęła się gwałtownie.
— Pan tracisz rozum — szepnęła.
— Czyż to z mojej winy?
— Zapominasz o przynależnym dla mnie szacunku...
— Niech mnie Bóg zachowa! — Mam dla ciebie tyle szacunku, ile przywiązania.
Podczas gdy się toczyła między obojgiem ta przerywana, gorączkowa rozmowa, Juraś zaprzestawszy bawić się na gościńcu, podszedł ku matce.
— Mamo, wracajmy — rzekł — nudzę się; chodź z nami panie Jakóbie.
I ujął rękę nadzorcy. Wszyscy razem udali się w drogę. Szli przez czas jakiś, nie mówiąc do siebie słowa. Jakób był ponurym.
— Daj mi pani to naczynie — rzekł nagle — poniosę ci je.