Strona:PL X de Montépin Podpalaczka.djvu/155

Ta strona została przepisana.

New-Jorku, zaczepię go przy wylądowaniu; lecz jeżeli wysiądzie w drodze na jakiej przystani, projekt mój przepadnie — zakończył, uderzając się w czoło.
— Jeżeli jadący „drugą“ — dodał po chwili namysłu — nie wchodzą do jadących „pierwszą“ klasą, za to jadący „pierwszą“ mogą z łatwością przyjść do jadących „drugą.“ Poślę swój bilet wizytowy temu Pawłowi Harmant, a przyjdzie zobaczyć się ze mną, jestem pewny.
Podróżni zajęli wyznaczone miejsca, okręt podniósł kotwicę, mknąc całą silą pary w stronę Ameryki.
Nazajutrz Owidyusz Soliveau spostrzegł, że podróżujący pierwszą klasą wychodzili dla przechadzki na pokład okrętu; miał nadzieję, że i Paweł Harmant wyjdzie wypalić cygaro, a wtedy łatwo mu będzie zbliżyć się do niego. Zawiodło go to jednakże. Jakób Garaud nie ukazywał się prawie wcale, przepędzając większę część dnia w salonie, gdzie przebywał również inżynier Mortimer ze swą córką Noemi. Kilka słów, wymienionych z Mortimerem, powiadomiły Jakóba, że ten pierwszy udaje się do New-Jorku, miejsca swego urodzenia. Jadąc sam tamże, były nadzorca tem więcej życzył sobie poznajomić się z człowiekiem, mogącym w czasie podróży obeznać go ze zwyczajami tego kraju, i który zarówno w Ameryce mógłby mu być przydatnym. Nie nadarzała się jednak jakoś sposobność ku temu.
Trzy dni upłynęły od chwili wyjazdu. Prześliczna pogoda ściągnęła na pokład większą część podróżnych. Okręt sunął po morzu gładkiem jak zwierciadło, zostawiając za sobą kłęby czarnego dymu i długą smugę piany.
Owidyusz Soliveau przebiegał między grupami obecnych dla upewnienia się, czyli nie spotka owego Pawła Harmant, który mógł być jego kuzynem. Podobnie jednak jak dni poprzedzających, Jakób Garaud nie opuszczał salonu.
— Co u czarta! — mówił sobie Owidyusz — chyba, iż zamykają się tak pustelniczo w odosobnieniu parafianin ten musi