Strona:PL X de Montépin Podpalaczka.djvu/159

Ta strona została przepisana.

Owidyusz przekonany, że anglik wypełnił zlecenie i prawie pewien, że pasażer, noszący nazwisko Pawła Harmant, będąc lub nie, jego kuzynem, przyjdzie dla wyjaśnienia tej sprawy, oczekiwał na niego spokojnie, paląc cygaro. Spostrzegłszy Jakóba, pośpieszył naprzeciw niego.
— Panie! — rzekł, kłaniając się — wybaczyć chciej, iż trudziłem cię do siebie: dziękuję ci tem mocniej za uwzględnienie mej prośby, iż przypatrzywszy się bliżej, mimo, że oddawna nie spotkaliśmy się z sobą, jestem pewien, iż się nie mylę, podając rękę memu kuzynowi, memu prawdziwemu kuzynowi, Pawłowi Harmant. Nieprawdaż?
— Tak jest — odpowiedział Jakób, czując, iż przeczyć mu niepodobna, gdyż w rejestrach okrętu zapisanem było podane przezeń nazwisko.
— Pawłowi Honoryuszowi Harmant z Dijon, Côte d’Or — mówił Owidyusz dalej — kraju najsłynniejszego winami Francyi, synowi Cezarego Harmant...
— I Dezyderyi Klary Soliveau — dokończył Jakób.
— Rodzonej siostry mojego ojca — rzekł młodzieniec.
— Co dowodzi, że jesteś moim kuzynem, Owidyuszu Soliveau.
— Tak, mój wujaszku! — zawołał Owidyusz.
I obaj mężczyźni uścisnęli się.
— A do kroćset szatanów! — zawołał wesoło Soliveau, z poufałością właściwą hulakom — jakież szczęście odnaleźć się wzajem tak niespodziewanie! A ja miałem cię za zmarłego!
— Zmarłego? — powtórzył Jakób z uśmiechem. — Któż ci mógł coś podobnego powiedzieć?
— Mówiono o tem w okolicy, gdziem przybył przed pięcioma laty. Było to jednak tylko przypuszczenie, nie posiadano dowodów.
— Zkąd wszakże podobna wiadomość mogła pochodzić? — pytał mniemany Harmant.
— Jeden z robotników, przechodząc przez Dijon, niegdyś kolega twój, wuju, mówił o tem twej matce. Dodał, że