Strona:PL X de Montépin Podpalaczka.djvu/161

Ta strona została przepisana.

— Majątek, niekoniecznie...
— Do licha!
— Nie uskarżam się jednak na swe obecne położenie. Zrobiłem wynalazek w mechanice, który pozwolił mi odłożyć na bok kilka tysięcy franków.
— Do kroć piorunów! wynalazek!... to odrazu zbogaca człowieka, jeżeli nie klapnie, jak się to często zdarza. Ty jednak miałeś głowę do tego, uczyłeś się w szkole de Chalons, a następnie w zakładach sztuk i rzemiosł. Posiadałeś wielką zdolność do rysunku...
— Tak, w samej rzeczy, wiele pracowałem. Alty co przez ten czas robiłeś? powiedz mi — rzekł Jakób, zmieniając przedmiot rozmowy dla pozyskania jeszcze niektórych objaśnień.
— Co robiłem? do czarta! wciąż jedno.
— Czem się więc zajmowałeś?
Owidyusz spojrzał na Jakóba ze zdziwieniem.
— Jak to czem, pytasz mnie? — zawołał. — Czyś stracił busolę, wujaszku? Wszakże wiesz dobrze, że jestem mechanikiem z powołania.
Były nadzorca przygryzł sobie wargi.
— To prawda — rzekł — zapomniałem, wybacz, całkiem mi to wyszło z pamięci. W chwili, gdym pytał cię o to, o czem innem myślałem.
— Nie dziwię się temu. Człek bywa nieraz roztargnionym.
— Dokąd jedziesz teraz? — pytał dalej Jakób.
— Do New-Jorku, pracować w swojem rzemiośle.
— Spodziewasz się tam znaleźć łatwo robotę?
— Szukać jej nie potrzebuję. Mam ją tu, na deskach okrętu, wraz z sobą.


KONIEC TOMU I-go.