Gdy mu się mówi o czemś z jego przeszłości, ma minę jakby oszołomionego. To dziwne, bardzo dziwne!
Z wyrazu twarzy swego towarzysza Jakób odgadł, że popełnił nowi a ważną nieroztropność. Spieszył więc zawiązać rozmowę, ażeby przerwać rozmyślania Owidyusza.
— Zatem — rzekł — jedziesz do New-Jorku, pracować u inżyniera Jana Mortimera?
— Zamówił mnie na lat trzy do robót, jako mechanika. Amerykanie nie warci Francuzów — ciągnął dalej paryżanin — mimo to, Jan Mortimer wynalazca, jak ty kuzynie, skombinował maszynę do giloszowania nowego systemu, jaka w niwecz obróci wszystkie dotąd znane.
— Maszynę do giloszowania? — powtórzył Jakób z najwyższym niepokojem.
— Tak, — powinieneś znać to na wskroś, ty, który lat tyle przy tem pracowałeś.
— W rzeczy samej, znam ja to dobrze...
— I ja zarówno, a ponieważ składałem wiele podobnych maszyn, inżynier Mortimer zgodził mnie z pensyą pięciuset franków miesięcznie.
Były nadzorca zadumał głęboko.
— Jakiż to rodzaj maszyny do giloszowania, ów Amerykanin wynalazł — zapytał po chwili.
— Nic, nie wynalazł, udoskonalił jedynie.
— Radbym poznać urojone przezeń udoskonalenia. Czy wynalazł sposób giloszowania srebrnych okrągło-wypukłych powierzchni?
— Ha! ha! widocznie tyś zwaryował kuzynie! — zawołał Owidyusz, wybuchając śmiechem.
— Zwaryował, dlaczego?
— Maszyna do giloszowania okrągło-wypukłych powierzchni, wygiętych brzegów, posplatanych ozdób, ależ wiesz dobrze jako mechanik, że to jest niepodobnem.
— Rzecz trudna w istocie, ale nie nieprawdopodobna — odrzekł Garaud.
Strona:PL X de Montépin Podpalaczka.djvu/166
Ta strona została przepisana.