Strona:PL X de Montépin Podpalaczka.djvu/168

Ta strona została przepisana.

go znał, był brunetem. Co to wszystko znaczy? Jest w tem coś podejrzanego, wyświetlić to trzeba.
Jakób stał w zamyśleniu, rozmowa wydała mu się być już nazbyt długą.
— No! mój kuzynie — rzekł — zobaczymy się później; tu podał rękę Owidyuszowi Soliveau.
— Jakto, w ten sposób się rozejdziemy? — pytał ów ostatni; — to nazbyt obojętnie i zimno. Należałoby przecie coś wypić, mnie nie wolno wchodzić do bufetu „pierwszej.“ Lecz tobie nikt nie zabroni przyjść do naszej budy. Dalej więc, chodźmy, porzuć to udawanie wielkiego pana.
— Zgoda! — rzekł Garaud, nie chcąc odmówić. — Tu paryżanin ująwszy pod rękę swego mniemanego kuzyna, zaprowadził go do bufetu.
Rozmowa nie była długą. Wychylili obaj butelkę wina Bordeaux, poczem Jakób odszedł tłumacząc się obiadową godziną.
— Stawiłem czoło niebezpieczeństwu — rzekł, wróciwszy do swej kajuty — sądzę jednakże, iż zrodziło się powątpiewanie o mej tożsamości w umyśle tego człowieka. Starać się trzeba przywiązać go do siebie, wszelkiemi możliwemi sposobami. Ach! gdybym zdołał trzymać go na wodzy i kierować nim według mej woli! I wszedł do salonu w którym znajdował się jak zwykle Jan Mortimer z swą córką jasnowłosą Noemi.
Jednocześnie Owidyusz rozważał. Nie omylił się były nadzorca dostrzegłszy w nim powątpiewanie. Wątpliwości te jednak, a raczej podejrzenia były jeszcze słabemi, lecz mogły wzmódz się, i wzrosnąć, grożąc niebezpieczeństwem. Ów diżończyk zmieniony w paryżanina, znalazł dwa pnnkta szczególniej dającemi do myślenia, mianowicie: dziwny brak pamięci u swego kuzyna Pawła Harmant i przyfarbowane włosy.
— Ach! do pioruna! — wyszepnął, przechadzając się wielkiemi krokami z cygarem w ustach po pokładzie; — dyabelnie się zmienił ten ów mój kuzyni Na honor! dziwnie on jakoś wygląda! Jak mógł zapomnieć, że ja jestem mechani-