Janowi Mortimer, „wprowadzonym“ jak my to nazywamy amerykanie?
— Niebardziej upragnionego, przyznaję. Uniknąłbym bowiem owej kłopotliwej prezentacyi według reguł.
— Pojmuję. Upewniam pana, że ów Jan Mortimer gorąco kocha francuzów.
— Jestżeś pani pewną?
— Najzupełniej — i jeśli pan zechcesz, ofiaruję się być pańską przewodniczką.
— Przyjmuję, z gorącą wdzięcznością przyjmuję! — wołał Garaud.
— Znasz go więc pani?
— Doskonale, i kocham go z całego serca. Jest to mój ojciec, panie.
Ostatnie te słowa, jak to odgadują czytelnicy, wywarły przygotowane wrażenie. Mniemany Paweł Harmant okazał zdumienie jak najdoskonalszy komediant.
— On... ojcem pani?! — zawołał. — Ach, jakaż niespodzianka! któżby mógł przewidzieć? gdybym był o tem wiedział!...
— Byłbyś pan mówił inaczej może o moim ojcu... — zawołała, śmiejąc się, Noemi.
— O nie, bynajmniej, ponieważ moje słowa wyrażały w zupełności powzięte przekonanie.
— A więc z upewnieniem o pańskiej żywej sympatyi dla mojego ojca, przedstawię mu ciebie.
— Będę najszczęśliwszym z ludzi, błogosławiąc los, jaki sprowadził to nieprzewidziane zbliżenie — mówił z udanem przejęciem się Garaud.
— Proszę o wymienienie nazwiska.
— Paweł Harmaut.
— Pójdź pan zemną.
Tu Noemi, wstawszy od fortepianu, zbliżyła się z idącym po za sobą Jakóbem ku Janowi Mortimer, zagłębionemu, w rozmowie z amerykanami.
— Wybaczcie, panowie, że przerywam pogadankę — wyrzekła — lecz pragnę ci, mój ojcze, przedstawić kogoś...
Strona:PL X de Montépin Podpalaczka.djvu/176
Ta strona została przepisana.