Strona:PL X de Montépin Podpalaczka.djvu/186

Ta strona została przepisana.

— Trzymam go! — zawołał, — traf nasunął mi sposób, jakiego daremnie szukałem podczas nocy w mej głowie. Ów błazen zostaje odtąd w moim ręku.
I krocząc zwolna, znalazł się wkrótce naprzeciw Owidyusza Soliveau.
Dwa okręty krzyżowały się z sobą w tej chwili.
Na szczycie masztu nadpływającego statku powiewała trójkolorowa flaga.
Zawołał głos jakiś:
— Szczęśliwej podróży... Szczęśliwej.
Wszystkie głowy na raz się odkryły, wszystkich ręce podniosły się w górę.
— Szczęśliwej podróży — wykrzyknęło na raz sto głosów.
Pasażerowie francuzkiego okrętu, odpowiedzieli podobnemiż okrzykami, i oba statki popłynęły w swą drogę, oddalając się z równą szybkością z jaką się zbliżały ku sobie.
Ów starzec, właściciel torebki śledzonej przez Owidyusza był jednym z najzapalczywiej witających.
Poruszał frenetycznie kapeluszem. Wpatrzony w niego paryżanin oczekiwał przyjaznej chwili, i umknąć jej nie dał.
Podczas gdy ów sędziwy pasażer podniósł rękę w górę, wołając na całe gardło. „Szczęśliwej podróży.“ Soliveau wsunął lewą rękę pod jego okrycie, następnie prawą przyłączył do lewej. Ostrze noża przecięło rzemień, i w sekundę później torebka zmieniwszy właściciela znalazła się pod paltem Owidyusza, który wykręciwszy się na pięcie, zetknął się oko w oko z Jakóbem Garaud.
Mniemany Paweł Harmant, nieruchomy, ze zmarszczonem czołem, miną ponurą i surową, spuścił nagle rękę na ramię mechanika, i jednocześnie stłumionym głosem rzucił mu te słowa:
— Coś ty uczynił, złodzieju?
Owidyusz zachwiał się i zbladł.
— He... co? co mówisz kuzynie? — pytał zmieszany.