Garaud, chwyciwszy go za rękę, pociągnął w osamotniony kąt okrętu.
— Mówię — począł z zaciśniętemi zębami — mówię ci, żem wszystko widział; jesteś łotrem, nędznikiem!.. Oddaj mi natychmiast torbę skradzioną temu człowiekowi!
Owidyusz schwytany na uczynku zadrżał.
— Litości!.. łaski!.. — wołał trzęsąc się cały. — Błagam, zaklinam kuzynie nie oskarżaj mnie! Przyznaję.. jestem nicponiem. Tak, ja ukradłem... lecz nie moja wina. Pragnienie bogactwa pozbawiło mnie rozumu. Byłem szalonym, sam nie wiedziałem co czynię!
— Milcz — fuknął mniemany Paweł Harmant. — Popełniłeś występek, na który nie ma tłómaczenia! Gdy pomyślę, że należysz do mojej rodziny i zniesławiasz ją w ten sposób, radbym ci rozstrzaskać czaszkę wystrzałem z rewolweru, lub zaprowadzić do kapitana okrętu z wyjaśnieniem twego haniebnego czynu!
Owidyusz chwiał się na nogach, zęby mu szczękały.
— Nie... nie! — wyjąknął, — ty tego nie uczynisz. Litości dla nieszczęśliwego obłąkańca, litości. Przebacz mi tę! słabość!..
— Słabość, która być może jest u ciebie wrodzonym występkiem, sądząc po twoim zuchwalstwie, zimnej krwi i zręczności, z jaką dokonałeś tej kradzieży.
— Po raz pierwszy, pierwszy w mym życiu, przysięgam.
— Nie przysięgaj! — krzyknął mniemany Harmant. Masz mnie za tyle głupiego, iżbym uwierzył w przysięgę złodzieja?
— A jednak...
— Milcz! i oddaj mi natychmiast tę torbę!
Owidyusz podał torebkę Jakóbowi Garaud.
— Czy wiesz — pytał tenże odbierając takową — co tam wewnątrz się mieści?
— Złoto i Bilety bankowe.
— Na jaką sumę?
Strona:PL X de Montépin Podpalaczka.djvu/187
Ta strona została przepisana.