— Mniej więcej około sześćdziesiąt tysięcy franków.
— Dobrze. Czekaj tu na mnie.
Soliveau patrzył w osłupieniu na swego mniemanego kuzyna.
— Lecz co chcesz czynić na Boga? — pytał drżącym głosem.
— Jakto, nie odgadujesz?
— Nie.
— Oddam te pieniądze prawemu właścicielowi.
— Przez litość — zawołał Owidyusz ze drżeniem.
— Ani słowa, milcz!
I rzuciwszy surowe spojrzenie na mówiącego, były nadzorca skierował się w stronę, gdzie stal ów siwowłosy pasażer.
— Wybacz pan — rzekł przystępując z torebką w ręku. — Czy pańska to własność?
Podróżny dotknął ręką tużurka.
— Skradziona! — zawołał z przerażeniem.
— Nie trwóż się pan, wszakże ci zwracam twój majątek — rzekł Jakób z uśmiechem. — Oto torebka. Zechciej zobaczyć czy wszystko co było, wewnątrz się mieści?
Nie tracąc sekundy, starzec wydobył kluczyk z kieszeni, otworzył z pośpiechem podaną sobie torebkę i przeliczył znajdującą się w niej zawartość.
— Nie... nie! nic nie brakuje! — wołał z radością. — Wszystko jest jak było. To cały mój majątek, panie — dodał drżącym głosem. — Sześćdziesiąt sześć tysięcy franków, z trudem przez lat trzydzieści zbieranych w ciężkiej pracy, które wiozę mej córce. Lecz jakim sposobem ta torebka znalazła się w pańskim ręku?
— Racz pan pójść ze mną, a wyjaśnię ci wszystko — rzekł mniemany Paweł Harmant, zbliżając się ku Owidyuszowi, który blady jak śmierć, śledził wzrokiem jego poruszenia.
Strona:PL X de Montépin Podpalaczka.djvu/188
Ta strona została przepisana.