Strona:PL X de Montépin Podpalaczka.djvu/189

Ta strona została przepisana.

Jakób wraz z siwowłosym podróżnym zatrzymał się naprzeciw Owidyusza, który rad był skryć się pod ziemię w tej chwili.
— Oto człowiek, który okradł pana — rzekł były nadzorca z powagą, a gdy pasażer chciał coś przemówić przerwał mu, ciągnąc dalej.
— Znam na nieszczęście tego hultaja, ztąd nie radbym, ażeby został aresztowanym, żądam jednakże, ażeby panu wyznał swą winę i prosił o przebaczenie.
Nie było rady.
— Wyznaję panie, Wyznaję — wyjąkał tłumionym głosem Soliveau — błagam przebaczenia!
— Przebaczam ci na prośbę tego pana — odrzekł podróżny z pogardą; — niechaj cię łotrze gdzieindziej powieszą! gdyż to cię spotka prędzej czy późnij, zobaczysz! Zapamiętam jednak twoje oblicze! Ja również jadę do New-Jorku i znam pana Mortimera u którego masz pracować. Opowiadałeś mi przed chwilą cel swojej podróży, słuchałem cię sądząc, iż mam do czynienia z uczciwym człowiekiem. Możesz być zręcznym robotnikiem, lecz jesteś łotrem obok tego: wystarczyłby jeden wyraz z mej strony, aby przekonać o tem twego przyszłego pryncypała.
Owidyusz Wyjąkał kilka słów błagalnych.
— Powinienbym to zrobić — mówił dalej podróżny.
— Ta lekcya wystarczy mu, sądzę, — odezwał się Jakób. — Proszę więc zamilknij pan o tej smutnej sprawie. Ten chłopiec jest mi znanym. Znam także jego rodzinę, są to ludzie uczciwi, niesława jego na nich by spadła.
— Przez wzgląd więc na zacnych tych ludzi, a przedewszystkiem dla pana, który mi zwróciłeś mój ukradziony majątek — wyrzekł podróżny — zachowam milczenie, pragnę jednakże wiedzieć nazwisko tego człowieka. Jeśli nie zechce mi go wyjawić, odszukam je w liście pasażerów.
— Nazywa się on Owidyusz Soliveau — odpowiedział mniemany Paweł Harmant.