Strona:PL X de Montépin Podpalaczka.djvu/194

Ta strona została przepisana.

przewyższę twoje nadzieje... Lubisz pieniądze, ja cię bogatym uczynię! No jakże, przyjmujesz?
— Czy przyjmuję? — zawołał Soliveau z zapałem — ależ bez wahania; tem więcej, iż jestem pewien, że dotrzymasz słowa. Ty także jesteś ambitnym, ja to odgaduję, potrzebujesz mego milczenia, mego posłuszeństwa, mego współdziałania być może. Dlaczego? — nie wiem i badać nie chcę. To mnie nie obchodzi. Oddaję ci się z duszą i ciałem, jestem twym niewolnikiem, twym „potępieńcem,“ jak mówią na bulwarach. Cóż więc robić mi każesz?
— Obecnie nic przed naszem wylądowaniem w New-Jorku, prócz tego, że masz mnie nie znać zupełnie.
— Zgoda! lecz przykro mi będzie nie módz z tobą rozmawiać.
— Gdy będę potrzebował z tobą mówić, przyjdę sam do ciebie. Nie zapominaj jednak, że w dniu, w którymbyś się zechciał wyzwolić ze ślepego dla mnie posłuszeństwa, oszczędzać cię nie będę. Odnajdę Ireneusza Bosse i każę mu napisać do Dijon i do Paryża.
— Milcz, milcz — wołał błagalnie Owidyusz.
— Skoro sprawiedliwość francuska dowie się, że pewien Soliveau, poszukiwany za kradzież, przebywa w Ameryce — mówił Jakób dalej — zażąda wydania cię i otrzyma to bezwątpienia. Powiadomiony o tem Mortimer wydalić cię każę, czegobyś, sądzę, nie życzył sobie.
— Dlaczego mi grozisz, skorom ci przysiągł posłuszeństwo? — pytał Owidyusz.
— Ja ci nie grożę, ale uprzedzam tylko, ażeby żadni chęć wyzwolenia się z pod mojej władzy nie drażniła twego umysłu...
— Bądź spokojny, posłusznym ci będę.
— Dobrze. Pod tym jedynie względem zapomnę, żeś zniesławił nazwisko Soliveau, będące nazwiskiem mej matki. A te raz, gdyśmy zawiązali ugodę, mówmy o czem innem. Jakież ci dają pożywienie tu, w drugiej klasie?